Jeszcze w listopadzie przysłano nam do degustacji plenerowej miody z Zielonej Pasieki, prowadzonej przez Państwa Bożenę i Piotra Sobuń z Malborka. Skręcało nas okrutnie w oczekiwaniu na termin następnej degustacji, bo skład jaki nam Twórcy tych wspaniałych miodów przekazali – wywołał u nas ogromne zaciekawienie. Malbork to miasto marzeń wszelakiego rodzaju poszukiwaczy skarbów. Po otwarciu pierwszej flaszy jasne się dla nas stało, że Ci wszyscy nieszczęśnicy jakże mylili się, skarby upatrując w złocie i kosztownościach – gdy tu oto w Pasiece Państwa Sobuniów skarb mieli pod nosem – płynnem złotem nazwany przez nas.
Dwa skarby na tle koca ratunkowego NRC. Wszak w dni zimne, dżdżyste i zagrypiałe – miód nas pewnikiem poratuje i od dygawicy z przemarznięcia ocali.
Pierwszy odkorkowaliśmy miód trójniak korzenny markowy Zantyr. Zakorkowany solidnie, klarowny już wonią zdradzał niebywałe swe właściwości smakowe. Ale dopiero po podgrzaniu i pierwszych łykach okazało się co też w nim wspaniałego się zawiera. Najlepszym do otwierania flasz miodowych korkociągiem jest mały i sprytny szwajcarski scyzoryk – polecamy model 2.3303. Wszelkie te dziwaczene pokręcone designem i przerostem formy nad treścią korkociągi do win – nie pasują zupełnie do plenerowych degustacji.
Pierwsze zdanie jakie na myśl przychodzi po skosztowaniu tego specjału to:
– Bogactwo smaków!
Zapach kwiatów, a właściwie łąki całej. Po pierwszym łyku czujemy miód, a po drugim owo kwietne orzeźwienie. Wedle naszych podniebień – musi w tym miodzie zawierać się sok z kwiatów bzu – alboli taki miód bzowy jest to. Jest to wybitny trójniak i co ważne – niezwykle oryginalny smakowo.
Noc, podczas której degustowaliśmy (od godziny czwartej już) – była to noc z zaćmionym księżycem. Ale szybko cień Ziemi z naszego satelity zlazł i księżyc rozświetlać mógł nam okoliczne okolice – tym razem bagienne straszliwie. Bramborak właśnie – jak widzimy – zachwycony miodu smakiem – walory tego nektaru chwali.
Drugim z arcy zacnych trunków z Zielonej Pasieki, jakie mieliśmy przyjemność degustować – był fantastycznie pomysłowo nazwany miód ziołowy – Kołysanka. Sami jego Twórcy tak piszą o składzie jego:
„- Jest to ziołowy miód pitny markowy – powstały z miodu wielokwiatowego pochodzącego z naszej pasieki z dodatkiem chmielu, melisy, lawendy i kozłka lekarskiego (waleriana). Mieszanka tych ziół w połączeniu z miodem działa relaksująco, uspokaja i czasami rozwiązuje język.”
Skład ów niebywały – jakiego żaden komercyjny miodosytnik przecie nam nie zaserwuje – oszołomił nas już od pierwszego łyku.
Podobnie jak poprzednik – miód jasny, niebywale intrygujący zapachowo, o wyrazistym smaku w którym dominują zioła. Coś niesamowitego! Takich różnorodnych w smaku trójniaków – o ile nas pamięć nie myli dotąd nie kosztowaliśmy. Oba miody pochodzą z roku 2010 więc są jeszcze świeże ale jak poleżą i złagodnieją, zaś aromaty się stopią w jedną wspaniałą całość – to dopiero będą rarytasy!
Tradycyjnie – ogrzewaliśmy się i oświetlali w tę całkiem przyjemną pogodowo noc grudniową za pomocą krzepkiego ogniska, które winno być obowiązkowym elementem wszelakich wieczornych i nocnych, a zwłaszcza zimowych degustacji. Opał wprawdzie był z drzew „bagiennych” ale że liściastych – nie trzeba było zbyt często dorzucać.
Ogień był tak silny, że roztopił nieco przymrożone bagniska – przez to nasze szaty srogośmy upaprali błotem – zawsze tak bowiem jest zimą, że w najbliższym ognia sąsiedztwie lód i śnieg ustępuje, a były i takie przypadki, że na drugi dzień po biesiadzie – krety się ożywiały w miejscu ogniska, i w środku zimy świeże kopczyki widzieć można było.
Powróciliśmy podczas tej degustacji do naszego starego „miodowego lampionu” – czyli żółtej lampy naftowej, która swym miłym dla oka blaskiem oświetla nam nasze graty, abyśma ich nie podeptali. Diodowe wiatło czołówek jednak nie ma klimatu takiego jak tradycyjny płomień. Wisi ów lampion na starej, ogromnej wierzbie, której pień był dla nas pomocnym oparciem. Dawniej – lampion nasz gasł czy to z braku paliwa czy wichru powiewu w momencie, kiedyśmy się już do odwrotu szykowali. Więc wymyśliliśmy, takie oto powiedzenie, że gasnący lampion oznacza, iż trzeba wracać. Ale podczas tejże degustacji lampion zgasł w jej środku – zlęknieni kamraci Koczownik i Maniek zapytali:
- Cóż to za znak?
Bramborak przechylił czarkę miodu i rzekł uroczyście:
- To znak że trzeba go na powrót zapalić!
Jako, ze biesiadowaliśmy długo – trzeba było z plecaka wyciągnąć jeszcze jeden miód – to przechowywany już dość długo Bitewny imć Jarosa – miód wysycony z okazji zwycięskiej Bitwy pod Grunwaldem – limitowany. Chwaliliśmy ów zacny nektar już kiedyś tak więc odsyłam do wcześniejszych degustacji – wspomnieć jednak należy, że Kołysanka wcale nas nie zmogła snem a wręcz przeciwnie – wprawiła nas w stan euforyczny.
Jednym z naszych ulubionych dodatków do mięs na ruszcie pieczonych jest czosnek. Najlepiej tak oto całe główki położyć na ruszcie. Smak pieczonego czosnku to poezja sama w sobie.
Następna degustacja – wedle naszych niepewnych przypuszczeń – odbędzie się jeszcze w grudniu. Pewnikiem jednak będą to miody,. któryśmy dotąd nie degustowali jeszcze. Zapraszamy!