Literacki smak Lublina no comments
Kiedy Józef Czechowicz zobaczył na talerzu raki, dostał gęsiej skórki. Kelner podał mu na uspokojenie kalarepkę. Zrezygnowany zamówił kotlety po zamojsku. Z czosnkiem i majerankiem.
Przedwojenny Lublin, Zamość czy Kazimierz smakowały wyśmienicie. W lubelskiej „Europie” pracowali kucharze, którzy fachu uczyli się na dworze carskim, serwując zrazy po nelsońsku.
W kazimierskiej restauracji Berensa podawano liny w śmietanie, które zamawiała Hanka Ordonówna. Na płonące naleśniki z ponczem wpadał Eugeniusz Bodo, towarzyszyła mu czarnoskóra piękność kryjąca się pod pseudonimem Reri.
W zamojskiej „Centralce” podawano raki, węgorze i kotlety po zamojsku. – W „Centralce” bywał Leśmian, wielki smakosz, który czasem zapomniał zapłacić rachunki – śmieje się Andrzej Urbański, dyrektor Muzeum Zamojskiego w Zamościu.
W „Centralce” w Zamościu
O wspomnianej uczcie Józefa Czechowicza, Wacława Gralewskiego i Bolesława Leśmiana w Zamościu mówi się do dziś. Uczta odbyła się w restauracji „Centralka” mieszczącej się w Domu Centralnym u zbiegu ulic Kościuszki, Żeromskiego i Bazyliańskiej. – W Zamościu stanęłyśmy w hotelu, gdzie jest elektryczność, centralne ogrzewanie i kanalizacja, ale gdzie zdzierają z ludzi niesłychane ceny – tak pisała w 1925 r. w tygodniku „Bluszcz” Maria Dąbrowska.
Z zachowanego opisu literackiej uczty dowiadujemy się, że panowie zjedli: nowalijki, węgorza w galarecie, potrawkę z raków – na widok której Czechowicz dostał gęsiej skórki a Leśmian podskoczył z radości. Czechowicz zamówił faszerowaną kalarepkę, dalej panowie zjedli łososia w sosie „palermitaine”, a poeta Czechowicz zażądał kotletów po zamojsku. Na deser poeci zjedli kaczki z rożna, Czechowicz zamówił sobie słodką kawę i krem pomarańczowy.
Po uczucie mocno zakrapianej koniakiem w trans wpadł Leśmian. Zamknął oczy i recytował: „skoncentruj się i wczuj głęboko. Unosimy się w powietrzu. Wysoko, wysoko królowa pszczół będzie przyjmować kochanka. Będziemy w nich wnikać, nabrzmiewać jak plastry miodu”. Poetycki trans przerwał kelner z „Centralki” przynosząc bardzo słony rachunek. Kto go zapłacił, nie wiadomo.
W knajpie ojca Grudnia w Lublinie
Mieściła się w Lublinie w pobliżu wieży ciśnień, stojącej koło kościoła Bernardynów przy dzisiejszej ulicy Narutowicza. – Niektórzy woleli ordynarną nazwę: knajpa „Pod siedmioma cyckami”. Przed wojną światową mieściła się tu żydowska restauracja. Wieść gminna głosiła, że w czasie odwrotu armii rosyjskiej Kozacy Dońscy zgwałcili cztery córki restauratora, a jednej z nich ucięli po pijanemu pierś. Stąd malownicza nazwa. Ale używano jej rzadko – wspomina poeta Józef Łobodowski, który zamawiał tu śledzie i wódkę.
Łobodowski był smakoszem, trenował boks, wywoływał awantury. – Ojciec Grudzień, nieubłagany w stosunku do zwykłych kiziorów, miękł na widok poetów – wspomina Konrad Bielski. W powieści Łobodowskiego „Dzieje Józefa Zakrzewskiego” aż roi się od smakowitych wspomnień.
Hitem przedwojennej kuchni w Lublinie były zrazy po nelsońsku. Podawano je w eleganckiej „Europie”, u Grudnia było bardziej swojsko. – Po skończonym wieczorze poszliśmy do pobliskiej podrzędnej restauracyjki. Byliśmy głodni, zaspokoiliśmy głód po proletariacku, siwuchą i kiełbasą – wspominał spotkanie z Czechowiczem Feliks Araszkiewicz.
U Berensa w Kazimierzu nad Wisłą
Lubelscy poeci i artyści często wyprawiali się do Kazimierza. Przodował w tym Józef Czechowicz, który włóczył się po miasteczku z aparatem w ręku. Ciągnęło go do willi „Łopuszanka” i do pani Łopuskiej, która była zapaloną spirystką. – Znajdowała się w stałym kontakcie z zaświatem. W jej mieszkaniu odbywały się seanse z udziałem znanych mediów i hipnotyzerów – wspomina Konrad Bielski.
Po seansach z wywoływaniem duchów artyści lądowali w restauracji hotelu „Berensa”. Choć w 1933 roku w Kazimierzu były trzy hotele, to Berens wygrywał znakomitą kuchnią opartą o ryby. W restauracji podawano węgorza z wody, z rusztu, po rybacku, w galarecie, marynowane i wędzone. Hitem delikatny rosół z węgorza. Oraz liny w śmietanie tak chętnie zamawiane przez Hankę Ordonównę. Na ryby od Berensa przyjeżdżali artyści, wojskowi i politycy z całej Polski.
Deser u Semadeniego
Na ciastka chodziło się w Lublinie do Chmielewskiego. W renomowanej cukierni podawano wyśmienite pączki i sękacze, które pakowano na wynos. Paczuszkę obwiązywano kolorowym sznurkiem pod który wsuwano firmowe serwetki z napisem „Cukiernia Chmielewski”.
Musiał je zamawiać do domu Józef Czechowicz. – Poeta uwielbiał słodycze. Lubił małe pączki, które wówczas robiono na jeden kęs. Nie przepadał za wyrafinowanym jedzeniem, ale lubił sobie dogodzić na słodko. Przepadał za ciastkami, lubił nalewki i damskie wódki – mówi Ewa Łoś, szefowa Muzeum Literackiego im. Józefa Czechowicza w Lublinie.
– Kiedy przyjeżdżał do Lublina, czasami zawiadamiał mnie i wyznaczał spotkanie w cukierni „Semadeniego”, gdzie zwykle miał dla mnie swoją książkę z dedykacją lub książki francuskie, którymi mnie obdarzał – tak swoje spotkania z Czechowiczem w kawiarni „Semadeniego” wspomina Bronisława Kołodyńska.
Józef Czechowicz uwielbiał ciasteczka z pieprzem. Małe, posypane wiórkami z czekolady, które wyglądały tak, jakby ktoś posypał je mielonym pieprzem. – W sprawach słodyczy lubił eksperymenty. Mógł je próbować z ostrym, prawdziwym pieprzem – dodaje Ewa Łoś.
source: dziennikwschodni.pl
Źródło: Literacki smak Lublina
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.