U Lubuskich pszczelarzy giną pszczoły no comments
„Gdy zginie ostatnia pszczoła na kuli
ziemskiej, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia”… ten slogan już każdy zna… do znudzenia
Dzień jak co dzień. W ulu aż huczy. Kilkadziesiąt tysięcy
pszczół uwija się jak w ukropie. Nagle zapada głucha cisza. W ulu
zostaje tylko matka, kilka robotnic i umierające z głodu larwy. I
nigdzie ani śladu ciał owadów. One po prostu zniknęły!
- U mnie
zdarzyło się to jesienią, straciłem 80 rodzin – opowiada Franciszek Maj,
pszczelarz ze Starej Wsi pod Nową Solą. – Wówczas ul jest wypełniony
miodem. I to najdziwniejsze. Pszczoły strażniczki zazwyczaj desperacko
walczą w obronie zapasów, na które mają chrapkę owady z innych rojów lub
osy. Tymczasem do opuszczonych uli nie chciały wlatywać inne pszczoły.
Jakby były przeklęte…
Tej wiosny owadów w paski było jak na
lekarstwo. Ręce załamują plantatorzy, sadownicy, właściciele
przydomowych ogródków. Owoców nie będzie.
Zbiorowa rzeź owadów
Pan Franciszek właśnie zasila słabą rodzinę produkcyjną
zapasowym rojem. Wokół słychać uporczywe bzyczenie. Ten maj był dla
pszczół doskonały, zebrały rekordową ilość miodu wielokwiatowego. I
zdawać by się mogło, że do szczęścia nic więcej nie jest potrzebne. Ale
pszczelarze – i to nie tylko w Lubuskiem czy w Polsce – z niepokojem
nasłuchują bzyczenia. Boją się ciszy… A powód do strachu jest. We
Francji pszczoły wymierają, zbiory miodu spadły o 35-40 procent, a
liczba uli zmniejszyła się o 450 tysięcy. We Włoszech mówi się o
zbiorowej rzezi owadów, zbiory miodu spadły o połowę. Za oceanem
sytuacja jest katastrofalna. Spośród 6 milionów pszczelich rodzin
pozostało jedynie 2,3 miliona. Nagłe wymieranie pszczół dotarło do
Niemiec, Szwajcarii, Hiszpanii, Portugalii i Grecji.
- Oczywiście
znamy pojęcie rojów patologicznych, które nagle się wyprowadzają –
dodaje Maj. – Do tego zmusza je albo głód, albo pszczelarz za bardzo im
dokucza. Ale żeby na taką skalę…
Dziś mówi się już o zjawisku
zagłady rojów (colony collapse disorder – CCD), ale nad jego przyczynami
głowią się sztaby naukowców. Nie, nie dlatego, że bardzo będzie nam
brakowało miodu. Ten produkt pracy owadów stanowi ledwie margines
pożytków. Już Einstein pisał: „Gdy zginie ostatnia pszczoła na kuli
ziemskiej, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia. Nie będzie
pszczół, to nie będzie zapylania, nie będzie zapylania, nie będzie
roślin, nie będzie roślin, to nie będzie zwierząt…”. Około 40 procent
naszej żywności jest bezpośrednio zapylana przez pszczoły. Bez tych
owadów w szybkim tempie wyginie spora część roślin, stracimy 90 procent
owoców. Pszczoły zapylają około 80 procent roślin na ziemi. Zagrożona
zostanie cała populacja zwierząt, a równowaga w przyrodzie będzie
naruszona w katastrofalnym stopniu.
Efekt? W USA pszczelarstwo
stało się już biznesem. Obwoźni pszczelarze za grube pieniądze
„wypożyczają” sadownikom swoje owady w celu zapylenia sadów i pól. W
niektórych regionach Chin z powodu pustych uli sadownicy zapylają
drzewa… pędzelkami. A jedna pszczoła w czasie jednego oblotu odwiedza
kilkaset kwiatów. Żeby wyprodukować kilogram miodu, owady wykorzystują
nektar z kilku milionów kwiatów.
Ranking zabójców
- Co i rusz słyszymy kolejne teorie – mówi Ignacy Żegleń,
prezes Lubuskiego Związku Pszczelarzy. – Według jednych to są pestycydy,
drudzy mówią o znanych powszechnie chorobach pszczół, jeszcze inni o
promieniowaniu telefonii komórkowej. Co gorsza, nie znamy skali
zjawiska. Gdy rozmawiamy z pszczelarzami, opowiadają, że ich dotknęło.
Kiedy poprosiliśmy naszych członków o konkretne dane o stratach, co było
potrzebne do przygotowania ogólnopolskich szacunków, potwierdzenie
otrzymaliśmy od czterech.
W rankingu prawdopodobnych zabójców
pszczół na pierwszej pozycji jest chemia, a zwłaszcza pestycydy. Weźmy
imidacloprid – środek sprzedawany pod nazwą Gaucho lub Admire. Tworzy na
nasionach cieniutką warstewkę ochronną, zabezpieczającą rośliny przed
szkodnikami. Nawet minimalna obecność tego preparatu, stosowanego w
ponad stu krajach, powoduje zakłócenia orientacji u owadów. Jeśli nawet
trafią do ula, zatruwają miód i choruje cały rój. Jakby tego było mało,
pszczelarze uważają, że specyfik zabija także pszczoły karmione cukrem z
takich buraków. Wobec kolejnych zakazów używania producenci czyszczą
magazyny i sprzedają po okazyjnej cenie. A nawet po zaprzestaniu
używania trucizna przez wiele lat pozostaje w ziemi i w cukrze.
Inna
z hipotez mówi o efekcie synergii, czyli zabójczego działania kilku
chemicznych środków. Zwolennicy kolejnej teorii są przekonani, że winna
jest telefonia komórkowa. Promieniowanie zakłóca system nawigacyjny
pszczół, które nie mogą trafić z powrotem do ula.
Hodowcy ze styropianu
Lubuscy pszczelarze oczywiście wiedzą, że winny jest tak czy
inaczej człowiek. I część winy skłonni są złożyć na karb niektórych
kolegów. Żegleń mówi o niezrzeszonych hodowcach, którzy nie leczą owadów
z warrozy. Ich pszczoły zarażają inne.
- Tak, ale 20 lat temu
lek kosztował 3 złote, przed rokiem 28, a dziś 50,6 – ripostuje jeden z
pszczelarzy. – Czy naprawdę koszty produkcji aż tak wzrosły? I gdzie tu
jest państwo? Kiedyś kontrolowano pszczelarzy pod kątem walki z
chorobami, a teraz? W takiej sytuacji, gdy wiadomo, że nadchodzi
globalny kryzys, państwo nie robi nic, aby nas dotknął w mniejszym
stopniu.
Inny mówi o wielkiej, efektownej lawecie, kupionej za
unijne pieniądze dla lubuskiego związku. Nie była ani razu wykorzystana,
bo nie ma ciągnika. Może te pieniądze, ponad 20 tys. zł, powinny być
skierowane na rozwój pszczelarstwa?
Maj jednym tchem wylicza
przyczyny wymierania pszczół. I podaje przykłady z życia wzięte. O
rolniku z okolic Rudna, który zapomniał o obowiązku uprzedzania
pszczelarzy o opryskach; o styropianowych ulach, które nie „oddychają” i
po zimie są wilgotne; o niekompetentnych i pazernych hodowcach. Do tego
brak pożytków, na których mogłyby „paść” się pszczoły. Bo rolnicy,
którzy uprawiają ziemię dla dopłat, powinni siać… chabry. I jeszcze
wymierający pszczelarze, których jest coraz mniej, a uli w mieście jest
więcej niż na wsi. Ale przede wszystkim opowiada o hodowcach, którzy
zapominają, że żeby mieć miód, trzeba dbać o pszczoły. Weźmy pobliską
pasiekę, 24 ule. Motylica zżerała ule, za późno nakarmione owady… Nic
dziwnego, że tu bzyczenia nie słychać.
- Popatrzmy na pszczoły trochę cieplej – apeluje Maj. – My jesteśmy bardziej uzależnieni od nich niż one od nas.
***
W artykule poświęconym pszczelej tragedii pewien naukowiec
stwierdził, że zjawisko wymierania rojów to nowy sposób przyrody, nowa
broń przeciwko człowiekowi i jego szaleńczej, bezmyślnej dewastacji
środowiska. Po prostu popełni samobójstwo, uśmiercając w ten sposób
również swojego największego wroga – człowieka.
Źródło: gazetalubuska.pl
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.