no comments
Małanowski no comments
Monsanto zabija bez końca no comments
Monsanto to spółka akcyjna odpowiedzialna za wiele nieprawości na świecie. Polska staje się europejską potęgą w uprawach roślin genetycznie zmodyfikowanych . Nasz kraj jest jednym z siedmiu państw Unii z takimi uprawami. Ich obszar rośnie tak szybko, jak nigdzie indziej.
W 1929 roku Monsanto wynalazło polichlorowane bifenyle , które w były szeroko stosowane głównie jako ciekłe izolatory w dużych transformatorach i kondensatorach. Wkrótce okazało się, że są silnie toksyczne, powodują raka i problemy reprodukcyjne u zwierząt i ludzi. Chociaż wycofano je z produkcji w latach siedemdziesiątych, miliony tonpolichlorowanych bifenyli , krąży w środowisku, odkładając się w tkance tłuszczowej organizmów żywych i przenosząc się wzdłuż łańcucha pokarmowego. Każdy z nas posiada polichlorowane bifenyle w ilościach znacząco podnoszących ryzyko nowotworów.
W 1945 r. Monsanto wprowadziło do produkcji chlorowany węglowodór służący do zwalczania owadów. Dziś wiemy, że DDT jest silnie toksyczne, wywołuje raka, akumuluje się w tkance tłuszczowej zwierząt i ludzi. Pod koniec lat sześćdziesiątych DDT zostało zabronione w krajach rozwiniętych, w wielu krajach trzeciego świata jest używane do dziś. Wszyscy mamy DDT w swoich ciałach.
W latach 1962-1970 podczas wojny w Wietnamie używano do niszczenia dżungli innego wynalazku Monsanto – defoliantu zwanego “Agent Orange”. Zawierał on super toksyczne dioksyny, powodujące podobne skutki co PCB, przy wielokrotnie niższych stężeniach. W 1987 r. cierpiący na raka i uszkodzenia wątroby weterani wojenni otrzymali 180 mln dolarów odszkodowania od producentów Agenta Orange. Pol miliona wietnamskich dzieci, które urodziły się zdeformowane w wyniku kontaktu matek z dioksynami, odszkodowania dotąd nie dostało.
W 1976 r. Monsanto wprowadziło na rynek Cycle-Safe – pierwszą plastikową butelkę na napoje. Mimo “bezpiecznej nazwy”, w rok później została zakazana ze względu na działanie rakotwórcze.
W 1985 r. Monsanto rozpoczęło sprzedaż Aspartamu (Nutra-Sweet) – słodziku podejrzewanego o powodowanie nowotworów mózgu, później zakazanego w Stanach Zjednoczonych.
MONSANTO
1947 – Eksplozja w fabryce Monsanto w Texas City zniszczyła część miasta, zabijając 500 osób!
1979 – Monsanto przeprowadziło badania, na podstawie których stwierdziło, że dioksyny nie zwiększają ryzyka zachorowania na raka. W 1990 r. okazało się, że wyniki badań zostały sfałszowane i sprawa rozeszła się po “kościach”.
1986 – Monsanto wydało 50 tys. dolarów, by nie dopuścić do uchwalenia w Kalifornii prawa zakazującego wprowadzania rakotwórczych chemikaliów do źródeł wody pitnej.
1990 – Monsanto wydało 405 tys. dolarów na zablokowanie kolejnej inicjatywy prawnej, zmierzającej do ograniczenia stosowania pestycydów, w tym produkowanego przez Monsanto rakotwórczego alachloru.
1997 – wyszło na jaw, że Monsanto sprzedało 6,000 ton odpadów skażonych kadmem firmom produkującym nawozy.
19 maja 2001 r. Monsanto ujawniło, że genetycznie modyfikowana soja RoundUp Ready zawiera “nieoczekiwane fragmenty genetyczne”. Oczywiście firma zapewniła, że nie ma powodów do paniki. Znaleziony materiał genetyczny dostał się w trakcie tworzenia odmiany i był tam zanim uzyskała zezwolenie w 1992 r. w Stanach Zjednoczonych i w 1996 r. w Wielkiej Brytanii. Naukowcy Monsanto po prostu zauważyli go dopiero teraz.
NAJNOWSZE “OSIĄGNIĘCIA MONSANTO”
BST (rBGH, Posilac) – zmodyfikowany genetycznie hormon wzrostu, zwiększa u krów produkcję mleka. Niestety, okazało się, że zwiększa również ryzyko zachorowania na raka piersi, okrężnicy i prostaty u pijących to mleko. Stosowanie BST jest zakazane w krajach UE.
RoundUp Ready – gen uodparniający rośliny na herbicyd RoundUp, również produkowany przez Monsanto. Po zastosowaniu na skalę przemysłową w kukurydzy, soi, rzepaku, bawełnie i burakach cukrowych, powstały w wyniku niekontrolowanych krzyżówek odporne na RoundUp chwasty. W efekcie rolnicy muszą obecnie stosować większe dawki herbicydów, co oznacza większą chemizację i wyższe koszty upraw (oraz większe zyski Monsanto).
Terminator – gen, opatentowany w USA pod numerem 5,723,765, uniemożliwiający roślinom naturalne rozmnażanie (powoduje sterylność nasion). Uzależnia rolników od corocznych dostaw ziarna do siewu z Monsanto.
Monsanto odpowiedzialne za masowe zgony w USA
Rosyjska Akademia Nauk Medycznych i Technicznych przygotowała raport mówiący o “tajemniczych zgonach” w Stanach Zjednoczonych.
Zgodnie z zawartymi w nim informacjami te tajemnicze i jeszcze niezidentyfikowane choroby płuc odpowiedzialne za masowe zgony rozpoczęły się wiosną 2008 roku w rolniczym stanie USA Iowa, gdzie (na ironię) zachorowało co najmniej 36 osób uczestniczących w sympozjum nt. chorób płuc.
Należy pamiętać o tym, że Iowa jest jednym z największych regionów produkcji kukurydzy na świecie ze zbiorami ponad 2 mld buszli (1 US bushel = 35.24 litrów) tego cennego ziarna hodowlanego i obejmuje prawie 32 mln ha użytków rolnych, z których ponad 99% to genetycznie zmodyfikowane odmiany stworzone przez amerykańskiego giganta rolniczego Monsanto pod nazwą handlową MON 863.
Ekologia płytka i głeboka no comments
Czym różnią się od siebie ekologia głęboka i płytka? Czy są między nimi jakieś punkty styczne?
Ekologia głęboka jest współczesnym nurtem ekologicznej filozofii. Powstał on na początku lat 70-tych XX w. a jego inicjatorem był norweski filozof Arne Naess (1912-2009).Krytykował on konsumpcjonizm oraz antropocentryzm dominujący we współczesnej kulturze. Także narbardziej rozpowszechniony model ochrony środowiska uznał on za antropocentryczny i niewystarczający. Ten model został określony jako „płytka ekologia”.
Zasady ekologii głębokiej zostały sformułowane przez Arne Naessa oraz Johna Muira i Georgea Sessionsa. Są to (za: Pracownią na Rzecz Wszystkich Istot):
- Pomyślność oraz rozwój ludzkiego i pozaludzkiego życia na Ziemi są wartościami same w sobie (wartościami immanentnymi, przyrodzonymi) niezależnie od użyteczności pozaludzkich form życia dla człowieka.
- Bogactwo i różnorodność form życia przyczyniają się do urzeczywistnienia tych wartości i same w sobie są wartościami.
- Ludzie nie mają prawa ograniczania tego bogactwa i różnorodności, chyba że chodzi o zaspokojenie ich żywotnych, istotnych potrzeb.
- Rozwój pozaludzkich form życia wymaga zahamowania wzrostu liczebności populacji ludzkiej. Rozkwit życia i kultury człowieka daje się pogodzić z takim obniżeniem.
- Oddziaływanie człowieka na inne formy życia jest obecnie zbyt duże, a sytuacja ta gwałtownie się pogarsza.
- Wymaga to poważnych zmian, szczególnie ekonomicznych, technologicznych i ideologicznych. Nowa sytuacja będzie całkowicie odmienna od obecnej.
- W sferze ideologicznej chodzi przede wszystkim o ograniczenie wzrostu materialnego standardu życia na rzecz jakości życia. Wytworzy się głęboka świadomość różnicy miedzy tym, co ilościowo i jakościowo wielkie.
- Ci, którzy zgadzają się z powyższymi założeniami, powinni czuć się zobowiązani do podjęcia pośrednich lub bezpośrednich działań na rzecz wprowadzenia w życie tych niezbędnych zmian.
Z kolei zasady ekologii płytkiej można by ująć następująco (za: Animals Rights Encyclopedia)
- Wszystkie istoty na Ziemi mają wartość tylko ze względu na swa użyteczność dla ludzi.
- Złożone organizmy (np. ludzie) są ważniejsi niż prostsze organizmy.
- Ludzie powinni uzywać wszystkich dostępnych im zasobów dla zapewnienia materialnej i ekonomicznej prosperity.
- Ludzka populacja może się zwiększać bez ograniczeń.
- Rozwój techniczny rozwiaże wszystkie problemy (w tym kryzys ekologiczny)
- Ludzkim społeczeństwem powinny rządzić zasady materializmu i konsumpcjonizmu.
- Materialny standard życia powinien wzrastać.
- Problemy środowiskowe należy zostawić do rozwiązania specjalistom
Zasady ekologii płytkiej nie są oczywiście przedstawieniem jakiegoś spójnego stanowiska ekofilozoficznego, które przeciwstawia się głębokiej ekologii. To raczej zestawienie milcząco przyjmowanych założeń, z którymi najbardziej rozpowszechniony, płytki model ochrony przyrody nie dyskutuje, bo uważa je za oczywiste. Efekty tego można zaobserwować: mimo deklarowania przez rzady państw, iż ochrona środowiska stanowi poważny problem i mimo podejmowania wielu działań, globalny kryzys ekologiczny stale się pogłębia. Metaforycznie rzecz ujmując zaleczane są (miejscowo) objawy, natomiast przyczyna choroby nie została dotąd usunięta.
Ekologia głęboka proponuje terapię radykalną – zmianę założeń rządzących naszym społeczeństwem, bo to w nich upatruje przyczyn kryzysu środowiskowego. Nie znaczy to, że działania podejmowane obecnie w celu ochrony środowiska, takie jak ustalanie i egzekwowanie norm zanieczyszczeń, recykling odpadów czy programy zalesień, są nieodpowiednie. Wręcz przeciwnie, są one potrzebne, ale nie wystarczające.
Wojna z GMO no comments
Wojnę genetycznie modyfikowanym organizmom – GMO (Genetically Modified Organisms), wydali tzw. „zieloni”, czyli niedojrzali czerwoni, lewackie organizacje z Greenpeace na czele. Po co i dlaczego? Ano skoro brakuje tematów, żeby uzasadnić swoją rację bytu, lewacy imają się różnych sposobów. Na genetyce zna się wąska grupa ludzi, specjalistów, zatem łatwo namieszać w głowach ludziom niezorientowanym w sprawie. Temat nośny. Straszenie dziurą ozonową, efektem cieplarnianym, żywnością modyfikowaną genetycznie; wywoływanie psychozy, a co za tym idzie łatwość w otrzymaniu różnego rodzaju grantów na„prowadzenie badań”. I interes się kręci.
Zwykły człowiek nie wie w tym wszystkim o co chodzi – wie tylko, że jest bombardowany doniesieniami, że organizmy zmodyfikowane genetycznie zaszkodzą ludziom. Niezorientowana opinia publiczna myli GMO z mutacjami, a co za tym idzie stawia znak równości między inżynierią genetyczną a mutagenezą. Zieloni na transparentach wypisują hasła „Nie chcemy mutantów!”. I słusznie. Tylko, że to nie ma nic wspólnego z genetycznie modyfikowanym organizmem…
Od tysiącleci człowiek w sposób sztuczny przenosi geny z jednego organizmu na drugi poprzez kontrolowane krzyżowanie organizmów. Taka hybrydyzacja następuje w drodze płciowej. Ale i sama przyroda zna inny sposób przenoszenia genów z jednego organizmu na inny właśnie w drodze inżynierii genetycznej. Na czym to polega? Prześledźmy na przykładzie owadów. Otóż galasówka – drobny owad z rodziny błonkówek – potrafi wprowadzić swoje geny do liści roślin, by zmusić je do wyprodukowania „domu” dla siebie. Taki domek-galas powstaje z tkanek rośliny, ale pod dyktando informacji pochodzącej od owada. Współcześnie, uważnie podpatrując naturę, człowiek nauczył się robić to samo – przenosi geny z jednego organizmu na drugi z pominięciem drogi płciowej.
Dzisiaj w drodze inżynierii genetycznej otrzymuje się między innymi insulinę, która ratuje życie cukrzykom oraz inne leki. Sprawa zasadnicza – w procesie tym wprowadza się do organizmu obce geny, są to substancje o takim samym składzie chemicznym, ale o nieco innym uszeregowaniu nukleotydów, czyli zawierających inną informację. Dzisiaj na rynku można kupić pomidory zawierające gen z pewnej ryby, występującej w wodach koło Alaski, gdzie temperatura słonej wody wynosi -10ºC. Wprowadzono go, by produkował substancję, pozwalającą pomidorom wytrzymanie, bez utraty jędrności, niskiej temperatury w chłodni w czasie transportu. Jest to ulepszenie mające znaczenie handlowe, ułatwiające transport. Natomiast na wartość spożywczą nie ma żadnego wpływu.
GMO stosuje się również po to, aby ograniczyć stosowanie chemii w rolnictwie. Jeśli zmieni się w drodze inżynierii genetycznej sposób zaopatrywania się roślin w azot z atmosfery na pobieranie go w drodze symbiozy z organizmami żyjącymi w glebie ograniczy to konieczność stosowania nawozów sztucznych. Podobnie wprowadzenie do rośliny informacji genetycznej powodującej nieprzyjazny smak dla szkodnika żerującego na tej roślinie wyeliminuje stosowanie pestycydów, czyli chemii w rolnictwie. Same plusy.
Nie idźmy na wojnę z GMO, walczmy z chemią w rolnictwie, bo to ona zagraża naszemu zdrowiu i życiu powodując m.in. szereg chorób, w tym tak niebezpiecznych, jak nowotwory złośliwe. Napisałem ten tekst poruszony dyskusją, jaka odbyła się na jednym z czatów, gdzie – jak to zwykle bywa – histeria pomieszała się z ignorancją, arogancją i osobistymi wycieczkami pod adresem kreślącego te słowa. Więcej optymizmu i wiary w naukę, mniej wstecznictwa i emocji życzę wszystkim czytelnikom.
Etykiety: GMO AND NO GMO no comments
Jak podaje gazeta.pl, w ten sposób etykietowane jest około 300 produktów, w tym wieprzowina, drób, jaja i ryby. Wkrótce znaczone będzie również mleko i produkty mleczne.
Dziennik wyjaśnia, że nowa strategia Carrefoura to przede wszystkim reakcja na wyniki badań wśród klientów. Aż 96 proc. konsumentów poparło pomysł etykietowania żywności, a 63 proc. przestałoby jeść dany produkt, wiedząc, że pochodzi od zwierząt karmionych paszą zmodyfikowaną genetycznie.
Być może już niegługo tylko GMO no comments
Jeśli sprawdzą się najczarniejsze scenariusze, owoce, warzywa i wszelkie produkty pozyskiwane z blisko 80 proc. gatunków roślin uprawnych mogą stać się towarem luksusowym albo wręcz nieosiągalnym. Cały świat zmaga się dziś z kryzysem zapylania, a jego punktem wyjścia są stare poczciwie pszczoły.
PszczeliPark foto: Dariusz Małanowski
Owady te kojarzą się nam głównie z miodem, ewentualnie z woskiem i mleczkiem pszczelim. Jednak ich prawdziwe znaczenie dla naszej gospodarki wiąże się z przenoszeniem pyłku między kwiatami. Według różnych szacunków wkład pszczół jako zapylaczy w globalną ekonomię jest od kilkunastu do kilkudziesięciu razy wyższy niż zysk z „ubocznych” produktów, takich jak miód. Badacze z Niemiec i Francji oszacowali, że praca stworzeń przenoszących pyłek kwiatowy jest globalnie warta co najmniej 153 mld euro rocznie. Mniej więcej jedna trzecia tego, co jemy, jest pośrednio lub bezpośrednio uzależniona od zapylania przez owady. Bez udziału pszczół plony większości gatunków owoców naszej strefy klimatycznej są dziesięciokrotnie niższe. O ile globalny brak miodu będziemy w stanie przeboleć, o tyle „owocowe” konsekwencje mogą być katastrofalne.
Wyszły z ula, nie wróciły
Chociaż pierwsze zwiastuny nadchodzącego kryzysu obserwowano już od dawna, w pełni objawił się on dopiero latem 2006 r. Blisko połowa pasiek w Stanach Zjednoczonych straciła wówczas ponad trzy czwarte pszczół. Na przestrzeni czterech kolejnych lat niepokojące oznaki zaobserwowano także w ulach europejskich, m.in. w Portugalii, Hiszpanii, Francji, Belgii, Grecji i Niemczech. Z najnowszych raportów wynika, że w tym roku zjawisko CCD, czyli Colony Collapse Disorder (masowe ginięcie kolonii), uderza też w polskie pszczoły.
Poważne kryzysy pszczelarstwa zdarzały się już wcześniej. W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia pasieki zdziesiątkowała plaga warrozy, pasożytniczej choroby pszczół wywoływanej przez roztocze z rodzaju Varroa. Pokaźne żniwo zebrały też epidemie wirusowe, wywoływane m.in. przez wirusa zdeformowanych skrzydeł. W obydwu wypadkach udało się zidentyfikować przyczynę i dosyć skutecznie się z nią rozprawić. Z CCD jest dużo gorzej. Symptomy ma nietypowe. W gnieździe przebywa królowa, plastry wypełnione są młodymi larwami i zapasami jedzenia. W ulu brakuje tylko pszczół. Co więcej, w jego pobliżu nie ma też śladów po trupach tych owadów. Ul wygląda tak, jakby robotnice i trutnie po prostu nagle go opuściły, pozostawiając larwy i królową na pastwę losu.
Mimo czterech lat intensywnych badań nie udało się jednoznacznie określić przyczyny CCD. Wśród hipotez znalazły się zarówno skrajnie absurdalne, obarczające winą wprowadzenie upraw roślin modyfikowanych genetycznie (GMO), poprzez nieco bardziej racjonalne, zakładające zakłócanie nawigacji pszczół przez fale radiowe związane z rozwojem telefonii komórkowej, jak i całkiem prawdopodobne, chociaż nie do końca potwierdzone teorie dotyczące zgubnego wpływu nadużywania środków ochrony roślin, np. pestycydów opartych na pochodnych kwasu nikotynowego, zaburzających zmysł orientacji owadów.
Oczywiście do grona podejrzanych należą także liczne pasożyty, aczkolwiek wiele wskazuje na to, że infekcje bakteryjne, grzybicze i wirusowe oraz inwazje roztoczy to zjawiska wtórne – pojawiają się, by po prostu dobić młode nieporadne robotnice i królową matkę. Słychać coraz bardziej śmiałe głosy, że CCD to wynik zbyt intensywnej eksploatacji pszczół. Pszczelarze zarabiają krocie, wynajmując swe roje sadownikom i plantatorom. Pasieki są przewożone z miejsca na miejsce, od jednej uprawy do drugiej, często na olbrzymie odległości. Na czas kwitnienia migdałowców do samej Kalifornii trafia blisko połowa spośród 2,5 mln pszczelich rodzin z terenu całych Stanów Zjednoczonych. Pszczoły zdezorientowane ciągłą zmianą miejsca nie mogą trafić do swoich kolonii, błąkają się, dopóki nie padną z wyczerpania, a opustoszałe ule stają się łatwym łupem dla pasożytów.
Superpszczoły albo superrośliny
Dopóki przyczyny CCD będą leżeć w sferze domysłów, widmo świata bez zapylaczy jest całkiem realne. W badania nad tym zjawiskiem inwestuje się olbrzymie pieniądze, ale równie duże środki przeznaczone są na prace nad planem „B”, czyli rozwiązaniem problemu zapylania bez udziału pszczół miodnych. Miliony lat koewolucji zapylaczy i zapylanych przez nie roślin doprowadziły do wypracowania niezwykle wyrafinowanych strategii. Prosty z pozoru proces, jakim jest przeniesienie ziarna pyłku z pręcika na znamię słupka kwiatu, został „obudowany” całym szeregiem mechanizmów mających zabezpieczyć roślinę przed samozapyleniem. Zapylacze, zapewniając wymianę materiału genetycznego między poszczególnymi osobnikami tego samego gatunku, stali się gwarantem zachowania bioróżnorodności roślin. Kształt, barwa oraz zależne od oświetlenia ruchy kwiatu są u wielu gatunków ściśle przystosowane do konkretnego gatunku „kuriera”. W wielu przypadkach są nim pszczoły miodne, a zastąpienie ich to zadanie trudne. Ręczne zapylanie przy pomocy pędzelka, chociaż niezwykle skuteczne np. w przypadku upraw domowo-balkonowych, nie przyjmie się na liczących setki hektarów plantacjach.
Instytuty naukowe prowadzą bardzo zaawansowane technologicznie badania nad selekcją odpornych linii hodowlanych pszczół na podstawie analizy DNA. Genom pszczoły miodnej zsekwencjonowano już w 2006 roku, tuż przed plagą CCD. Do tej pory udało się zidentyfikować kilka wariantów genów zapewniających zwiększoną odporność na pasożyty. Naukowcy z grupy Agricultural Research Service z Honey Bee Breeding, Genetics and Physiology Research Unit w Baton Rouge opublikowali w październiku zeszłego roku wyniki badań nad linią charakteryzującą się wysoką ekspresją genów z grupy VSH (Varroa-sensitive hygiene – dosłownie „higiena związana z warrozą”). Pszczoły z tej linii potrafią rozpoznać i wyeliminować z gniazda poczwarki i larwy, na których żerują roztocza, niszcząc inwazję pasożyta w zarodku.
Inni badacze próbują „ugryźć” problem od drugiej strony, starając się uzyskać nowe odmiany roślin, z powodzeniem zapylające się samodzielnie. Pierwszy sukces na tym polu ogłosili sadownicy z Kalifornii. W ich wypadku motywacja była niezwykle silna – tamtejsze plantacje migdałów bardzo poważnie ucierpiały wskutek plagi CCD. Badacze z grupy Craiga Ledbettera, genetyka z Crop Diseases, Pests and Genetics Research Unit w Parlier, wyhodowali odmiany tych drzew, które dają wspaniałej jakości owoce wskutek samozapylenia. Kluczem do sukcesu była krzyżówka samopylnych hiszpańskich migdałowców (dających nie najlepsze owoce) z najlepszą kalifornijską odmianą o wiele mówiącej nazwie nonpareil (niezrównane). W ślady tych badaczy pójdą zapewne zespoły na całym świecie i za kilkanaście lat przynajmniej w przypadku części upraw pszczoły staną się zbędne.
Wołanie bartnika na puszczy
Na razie jednak w skali globalnej zdecydowanie większe nadzieje można wiązać z propagowaniem innych gatunków zapylaczy. Pszczoła miodna (Apis mellifera mellifera) znakomicie spisywała się zarówno jako producentka miodu, jak i przenosicielka pyłku. Stosunkowo łatwa w „obsłudze” zdominowała pasieki w całej niemal Europie i Ameryce Północnej. Od połowy XIX w. inne odmiany pszczół, żyjące w stanie półdzikim w barciach, zostały zepchnięte na margines. Pasieki, w których utrzymuje się rodziny „borówek”, przetrwały w Polsce zaledwie w kilku rejonach, m.in. w puszczach Augustowskiej i Białowieskiej. Trudno się dziwić – obsługa barci zamieszkanych przez wyjątkowo kąśliwych mieszkańców, dających w dodatku dużo mniej miodu niż „udomowieni”, stała się zajęciem dla pasjonatów. Jednak dziś, w obliczu kryzysu, kiedy bardziej zaczyna się liczyć zapylanie, dzikie i półdzikie gatunki oraz odmiany pszczół mają szansę na wielki powrót.
Pszczelarze sięgają także dalej . Pszczoły miodne to zaledwie siedem z liczącej blisko 20 tys. gatunków rodziny pszczołowatych. Tam gdzie nie chodzi o miód, wybór jest teoretycznie olbrzymi. Problemem jest już natomiast znalezienie gatunków, które są sprawnymi zapylaczami, tworzą duże kolonie i dają się hodować w kontrolowany sposób. To ostatnie nastręcza najwięcej problemów – wystarczy przypomnieć wizję z filmu „Rój”: dzikie pszczoły zaczynają atakować ludzi. Na szczęście wśród pszczołowatych są gatunki o nieco łagodniejszym usposobieniu. Na polskim rynku pojawiły się już wysokiej klasy specjalistki od zapylania, kryjące się pod wdzięcznymi nazwami w rodzaju murarka ogrodowa (Osmia rufa), porobnica włochatka (Anthophora plumipes) czy też nożycówka pospolita (Chelostoma florisomne).
Trzmiel z pudełka
W branży naturalnych zapylaczy hitem ostatnich lat są poczciwe trzmiele (często nazywane do dziś – zupełnie niesłusznie – bąkami). Ich zasadniczą przewagą jest większa odporność na złą pogodę. Dla wielu roślin, w tym drzew owocowych, kluczowa dla rozpoczęcia kwitnienia jest długość dnia – może być chłodno, a one i tak w pewnym momencie rozwiną kwiaty. Tymczasem pszczoły są niezwykle wrażliwe na temperaturę. Na dobrą sprawę nie ruszają się z ula, jeśli na zewnątrz jest mniej niż 12 stopni Celsjusza; podobnie działa na nie zachmurzenie. Trzmiele są twardzielami – wkraczają do akcji już przy 8 st. C i niewiele robią sobie z braku słońca. Doskonale sprawdzają się przy pogodzie takiej, jaką mieliśmy chociażby minionej wiosny. Trudno się więc dziwić, że rynek sadowniczy i ogrodniczy podbijają niewielkie ule z trzmielami. W najprostszej wersji to po prostu zwykłe tekturowe pudełka z liczącą od kilkudziesięciu do kilkuset osobników rodziną trzmieli ziemnych (Bombus terrestris) – wystarczające przeciętnie na 1,5–2,5 tys. m kw. upraw. Koncern Koppert, holenderski potentat na rynku ekologicznych środków ochrony roślin, oferuje także ule w wersji hi-tech – pudełka wyposażone w system łączności bezprzewodowej, z „bramkami” sterowanymi zdalnie przez stację pogodową. Dzięki temu trzmiele wylatują z gniazda tylko wtedy, kiedy panują optymalne warunki do zapylania, a światło jest wystarczająco intensywne, by owady zachowały dobrą orientację w przestrzeni.
Z punktu widzenia hodowców wielkim atutem trzmieli jest też fakt, że można hodować je przez cały rok, w warunkach zamkniętych, przypominających do pewnego stopnia hodowle terrarystyczne. Owady te – w przeciwieństwie do innych pszczołowatych – nie mają rozbudowanego tańca godowego. Przyszłe matki nie są wybredne i zadowalają się niemalże pierwszym lepszym trutniem. Co więcej, sterowanie poziomem dwutlenku węgla i temperaturą w pomieszczeniu hodowlanym pozwala na kontrolowanie rójek i zwiększenie liczby matek. Teoretycznie rzecz biorąc – dysponując niewielką grupą zarodową – można wyprodukować szybko całkiem sporą liczbę rodzin. A to dobry znak. Zapotrzebowanie na trzmiele jest tak olbrzymie, że polscy hodowcy przyjmują zapisy na ule z dwumiesięcznym wyprzedzeniem.
Jeszcze korzystamy z usług owadów, ale gdy kryzys się pogłębi albo CCD przeniesie się na inne gatunki, trzeba będzie sięgnąć po stworzenia zapylające większego kalibru. Wizja wpuszczania pod osłoną nocy stada nietoperzy do tunelu z pomidorami, aczkolwiek niezwykle ciekawa, wydaje się jeszcze na szczęście dość odległa.
Księżycowa degustacja no comments
Uczestnicy: – Kmiciorak, K.Koczownik, Maniek, Kalimara
Miejsce: Prastara knieja roztoczańska w epicentrum głuszy.
2. Liberum Veto (trójniak), Spółdzielnia pszczelarska Apis
Dwa przednie "Jarosy" no comments
Uczestnicy: – Kmiciorak, K.Koczownik, Maniek
Miejsce: Prastara knieja roztoczańska w epicentrum głuszy.
1. Lipiec (dwójniak), Pasieka Maciej Jaros
2. Bitewny (dwójniak), Pasieka Maciej Jaros