Biały miód z Egiptu   no comments

Posted at 10:20 pm in Nowinki pszczelarskie

Od lat pszczoły służą człowiekowi, a człowiek pszczołom.Dbamy o nie, by ta przyjaźń trwała jak najdłużej.Mimo to nadal nie znamy wielu ich tajemnic.

Pszczoły są dla nas najużyteczniejszymi bezkręgowcami. I nie tylko dlatego, że wytwarzają słodki miód, wosk oraz kit pszczeli (propolis). Bez pszczół wiele gałęzi rolnictwa po prostu by upadło. Ostatnio o tych pożytecznych owadach zrobiło się głośno, ponieważ zaczęły je dręczyć nowe choroby. W tym roku w USA zauważono, że pszczoły masowo opuszczają ule.  Prawdopodobnie przyczyną tego mogą być wirusy zawleczone z Australii, a walka z nimi jest wyjątkowo trudna.

W XIX w. Darwin napisał, że chowana przez człowieka pszczoła miodna niewiele różni się wyglądem i budową od dzikiej. Twierdził też, że wśród wszystkich zwierząt domowych pszczoła najmniej się zmieniła. I rzeczywiście – dopóki nie potrafiliśmy ingerować w proces rozmnażania, nasz wpływ na wydajność, zachowanie się czy odporność pszczół był niewielki. Do udomowienia tego owada zainspirowała człowieka obserwacja dzikich gniazd pszczół. „Trudno ocenić, gdzie i kiedy ten proces się zaczął. Nie istnieją źródła archeozoolo-giczne, gdyż nie zachowały się ani ule, ani pszczoły” – pisze prof. Alicja Lasota-Moskalewska w swej książce „Zwierzęta udomowione w dziejach ludzkości” (Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2005).

Najstarszy dowód na podbieranie miodu pochodzi sprzed 6 tys. lat i znajduje się na ścianie hiszpańskiej jaskini w Arana koło Walencji. Rysunek naskalny przedstawia wspinającego się na drzewo po miód człowieka, wokół którego latają pszczoły. Na początku podbieranie plastrów miodu kończyło się niszczeniem gniazda. Później człowiek chcąc zapewnić sobie stałe dostawy słodyczy zaczął budować pszczołom gniazda – najpierw barcie (wydrążone pnie drzew z otworami), później ule. Barcie znajdowały się zazwyczaj w drzewach w głębi lasu, ule ustawiano bliżej domostw, tworząc pasieki.

Pierwsze wzmianki o pszczołach i miodzie pochodzą ze starożytnego Egiptu. W świątyni faraona Niuserra (zbudowanej ok. 2400 r. p.n.e.) jest relief przedstawiający pieczętowanie dzbanów z miodem. Właściwie z wykopalisk w Egipcie nie są znane żadne ule, jednak ikonografia i teksty dają wyobrażenie o staroegipskim pszczelarstwie. Egipcjanie budowali z mułu nilowego ule w kształcie rur, do których z jednej strony wlatywały pszczoły, a rozbierana z tyłu ścianka służyła do wybierania plastrów. Jak sugeruje przedstawienie wtebańskim grobowcu pochodzącego z Sais Pabasa (XXVI dyn.), ule układano w stosy. – Niektórzy przypuszczają, że w Delcie Nilu właśnie w okolicach miasta Sais pszczołę czczono jako święte zwierzę- mówi egiptolog dr Andrzej Ćwiek z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. – Biały miód z Delty był zawsze bardzo ceniony, być może to sprawiło, że pszczoła stała się symbolem Dolnego Egiptu. Król, jako władca tej krainy, określany był mianem Bjtj, czyli „ten, który należy do pszczoły”.

Miód był podstawowym słodzikiem, a ze względu na swoje antyseptyczne i bakteriobójcze właściwości także ważnym składnikiem wielu leków (z 900 znanych staroegipskich recept aż 500 go zawiera). Wraz z woskiem składano go w ofierze bogom i płacono nim daniny. Zapotrzebowanie na miód było zatem spore, a przy krótkim okresie kwitnienia roślin miododajnych w Afryce wydajność pasiek była niewielka. Dlatego pod kuratelą króla na pustynię wysyłano grupy pszczelarzy, by podbierali miód dzikim pszczołom. Faraonowie kazali też podbitym ludom płacić trybut w produktach pszczelich. Tutmozis III (ok. 1400 r. p.n.e.) nałożył taki obowiązek na Syrię.

Mieszkańcy Syrii i Izraela przypuszczalnie nauczyli się pszczelarstwa od Egipcjan. Ich ule także miały kształt ceramicznych rur, na co wskazują najnowsze odkrycia w Tell Rehov w dolinie Bet She’an. Na stanowisku tym znaleziono 30 kilkupoziomowych uli ustawionych w trzech rzędach. Mają one kształt cylindra długości 80 cm i średnicy 40 cm. Ule pochodzą z X w. p.n.e., są zatem najstarszą pasieką znalezioną do tej pory na terenie Izraela. Był to zresztą region, w którym pszczelarstwo rozwijało się w najlepsze ze względu na długi okres kwitnienia roślin. Wartość miodu była tam porównywalna z ceną oliwy i wina.
Miód cenili także antyczni Grecy i Rzymianie. U Homera posilają się nim herosi, a jedna z opowieści o Demokrycie wspomina, że ostatnią rzeczą, której sobie odmówił, był garniec miodu (gdy mu go zabrakło, zmarł). O wysokiej pozycji pszczelarstwa w gospodarce greckiej świadczy fakt, że pszczoły i ule przedstawiano na monetach, a archeolodzy często znajdują starożytne sprzęty stosowane w pszczelarstwie (n p. odymiarki).

Grecy chowali pszczoły w barciach lub ulach trzcinowych aibo wiklinowych oblepionych gliną. Jako pierwsi uprawiali też pasiecznictwo wędrowne, przewożąc ule w miejsca, gdzie akurat kwitły rośliny. Grecy również pierwsi zaczęli wnikliwie obserwować życie pszczół, zauważając kilka ważnych rzeczy w ich zachowaniu, jakdzie-lenie się roju czy podział funkcji w ulu. Nie rozumieli jednak sposobu pozyskiwania i wytwarzania miodu oraz wosku ani procesu rozmnażania, choć nad zagadnieniem tym łamał sobie głowę nawet Arystoteles.

W Rzymie miód byt rarytasem, dlatego pszczelarstwo było zajęciem bardzo intratnym. Miodowe ciasta trafiały na stoły smakoszy (szczególnie ceniono miód tymiankowy z Korsyki), wosk pszczeli był niezastąpiony w odlewnictwie i kosmetyce. Rzymianie mieli ogromną wiedzę praktyczną. Żyjący w I w. Columella zawarł w IX księdze dzieła „O rolnictwie” wiele rad dotyczących chowu tych owadów. Wymienił nawet choroby pszczół, z których najpopularniejszą było „obżarstwo wiosenne” (radził podawać „utłuczone na miazgę i spryskane winem pestki granatu albo suszone winogrona utarte w równej ilości z owocami sumaka”). Rzymscy badacze przyrody mylili się jednak w kilku kluczowych kwestiach. Pisarz Warron w swym dziele „O gospodarstwie wiejskim” twierdził, że pszczoły rodzą się „po części z pszczół, po części z gnijącego ciała byka”, dlatego zwano je „wędrownymi dziećmi martwej krowy”. Co ciekawe, wierzono w to właściwie aż do XVII w.

Może mylił się Pliniusz pisząc w „Historii naturalnej”, że „miód spada z nieba, osiada na liściach i kwiatach i stąd zbierają go pszczoły”, ale słusznie podsumował stan udomowienia tego owada słowami: „Bo i one same, choć nie mogą być nazwane oswojonymi, nie są także dzikie”. Do oswojenia było jeszcze daleko, tym bardziej że w średniowieczu w Europie pszczelarstwo przeżywało kryzys. Honor ratowali Słowianie, którzy słynęli ze wspaniałych miodów leśnych. Nic dziwnego – ich zalesione tereny nadawały się doskonale do bartnictwa. Wystarczało pogłębić dziuplę, posmarować jej otwór miodem i wonnymi ziołami, a już osiedlały się tam nowe roje pszczół. Co prawda to Columella podał pierwszy przepis na przygotowanie alkoholizowanego miodu pitnego, ale dopiero Słowianie rozpowszechnili ten napitek. Podczas gdy pszczelarze Europy Zachodniej (a tym samym również Wielkopolski czy Śląska) chowali pszczoły w pasiekach, na wschodzie – w puszczy augustowskiej, kurpiowskiej czy białowieskiej – aż do XIX w. parano się bartnictwem.

Całkowity przełom w pszczelarstwie nastąpił wraz z wynalezieniem zwykłej drewnianej beleczki – tzw. snozy, do której pszczoły dobudowywały plastry. Jej odkrywcą był Polak ks. Jan Dzierżon, który ok. 1845 r. zastosował ją w ulu, dzięki czemu dostęp do plastrów miodu stał się prostszy i łatwiej było obserwować oraz ingerować w życie pszczelej rodziny. W Stanach Zjednoczonych (do których pszczoły przewieziono w XVIII w.) w tym samym czasie udoskonalaniem uli zajmował się Lorenzo Lorraine Langstroth. I choć to on w końcu opatentował w 1851 r. nowoczesny typ ula z prostokątną ramką (zwany ulem Langstrotha), zawsze wysoko cenił Dzierżona nazywając go „wielkim mistrzem współczesnego pszczelarstwa”.

Zresztą nie tylko snoza jest zasługą polskiego księdza. – Dzierżon pierwszy zaobserwował w 1856 r., że z niezapłodnionych jaj rodzą się trutnie, czyli męskie osobniki, a z zapłodnionych pszczoły robotnice i matka. Stał się zatem odkrywcą partenogenezy u pszczół – mówi prof. Zygmunt Jasiński z Zakładu Pszczelnictwa na SGGW. Po wielkim przełomie z połowy XIX w. badania nad cyklem rozrodczym pszczół ruszyły pełną parą, gdyż człowiek koniecznie chciał stworzyć pszczołę doskonałą -  łagodną i jeszcze bardziej pracowitą.

Jednak ciągle nie potrafiono wyhodować grzecznej pszczoły. Prowadzone na początku XX w. próby wpływania na dobór dawców nasienia nieszczególnie się powiodły. Przyczyny niepowodzeń poznano w 1955 r., gdy zespół badaczy (wśród których był też Polak prof. Jerzy Woyke z SGGW) dokonał odkrycia, które zmieniło postrzeganie procesu zapładnianła. – Okazało się, że matka pszczela jest unasieniana nie przez jednego męskiego osobnika, jak sądzono, tylko przez wiele trutni. Objętość znajdującego się w jej odwłoku zbiorniczka nasiennego odpowiada co prawda ilości nasienia u jednego trutnia, ale wchodzą do niego małe ilości plemników 8-10 trutni. W czasie rojenia matka szuka miejsc schadzek zwanych „miejscami gromadzenia się trutni”, gdzie 20-30 m nad ziemią dochodzi do aktu wielokrotnej kopulacji. W ten sposób w ulu jest potomstwo kilku tatusiów. Zapewnia to różnorodność genetyczną i zabezpiecza przed chowem wsobnym – mówi prof. Jasiński.

Nic dziwnego, że kontrolowane kojarzenie matek i trutni okazało się w warunkach naturalnych prawie niemożliwe i mało skuteczne. Jedynym wyjściem stała się inseminacja. Po raz pierwszy udało się to Amerykanom w latach 30. XX w. Dziś sztuczne zapładnianie matek pszczelich nasieniem wyselekcjonowanych trutni jest rutynowym etapem w hodowli. -Jeszcze w latach 50. i 60. otworzenie ula bez osłony twarzy i rak mogło skończyć się użądleniami-móv/i prof. Jasiński, jeden z pierwszych w Polsce dyplomowanych inseminatorów. – Dzisiejsze pszczoły dzięki inseminacji są znacznie łagodniejsze. Podobnie udało się nam zapanować nad zjawiskiem rojenia się pszczół (z punktu widzenia gospodarki pasiecznej bardzo niekorzystnym, gdyż rodzina dzieląc się słabnie i daje mniej miodu). W drodze selekcji wyhodowano pszczoły n ie rojące się zbyt często.

Człowiek umożliwił pszczole miodnej zasiedlenie całego świata (przewożąc ją do Ameryki, Australii czy na Nową Zelandię), dzięki opanowaniu inseminacji stworzył pszczołę idealną. Mimo to pszczoły cały czas nęka wiele chorób. Obrońcy natury zwalają winę na naukowców, którzy ich zdaniem poprzez krzyżowanie osłabili naturalne systemy obronne pszczół. Pustosząca ule warroza została sprowadzona przez człowieka z Azji do Europy i USA. Azjatycka pszczoła (indyjska) dobrze sobie z tym pasożytem radzi, stosując cały system odruchów obronnych, inne pszczoły są wobec niego bezbronne. Jednak to nie pasożyty spędzają sen z powiek pszczelarzom, ale wirusy coraz częściej atakujące osłabione owady. Dlatego największym wyzwaniem jest teraz znalezienie sposobu ich zwalczania. Może uda się wyhodować linię pszczół odpornych na wirusy? Z pewnością nie będzie to proste, tym bardziej że pewne aspekty biologii pszczół nadal stanowią zagadkę. Nikt nie wie, jak to się dzieje, że plemniki żyją w odwłoku pszczelej matki przez całe jej życie, czyli 5-7 lat! A takich sekretów jest dużo więcej.

Dzięki ulom poznaliśmy kolejne stadia rozwoju pszczelego potomstwa (od jajeczka po wyklucie się z poczwarki owada doskonałego). Zapłodniona tylko raz w życiu matka składa w sezonie do 2 tys. jaj dziennie. Na ramce o wymiarach 26×36 cm siedzi 2 tys. pszczół. Dowiedzieliśmy się także, że pszczoły są kanibalami, gdyż w momentach kryzysowych zjadają czerw (larwy i jaja), a w czasie kopulacji truteń ginie. Co więcej – matka i robotnice wykluwają się z takich samych jaj – różnica polega tylko na różnym sposobie karmienia! Przyszła matka karmiona jest wyłącznie mleczkiem pszczelim, robotnicom podawane jest ono tylko przez trzy dni, potem larwy dostają piegżę – mieszaninę miodu, śliny i pyłku kwiatowego. Bez pyłku kwiatowego pszczoły nie mogą wychować potomstwa, a jego brak najczęściej powoduje zjawisko kanibalizmu

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

Miody i Pierniki z Torunia   no comments

Posted at 10:20 pm in Nowinki pszczelarskie

Przed laty żył w Toruniu bogaty i szanowany piekarz Bartłomiej, u którego pracował czeladnik o imieniu Bogumił. Mistrz miał piękną córkę Katarzynę, do której co wieczór tęsknie wzdychał młody czeladnik. Mimo iż Katarzyna odwzajemniała uczucia czeladnika, ojciec nie chciał słyszeć o ich ślubie. Bogumił był zbyt ubogi, a mistrzowi marzył się zięć równie bogaty, jak on sam.

Młody piekarz lubił wieczorami wychodzić poza obronne mury Torunia, by wśród ptaków rozmyślać o swej ukochanej. Pewnego dnia siedząc zadumany nad podmiejskim stawem, z bukietem kwiatów nazrywanych dla Kasi, dojrzał tonącą pszczółkę. Żal mu się jej zrobiło, więc podsunął jej listek i wyciągnął z wody. Pszczółka pięknie podziękowała i odfrunęła.

Po chwili jednak na ramieniu czeladnika usiadła Królowa Pszczół. Wiedziała już o szlachetnym uczynku Bogumiła i postanowiła odwdzięczyć się za uratowanie swej siostry. Zdradziła mu sekret wypieku smacznych pierników. W sekrecie powiedziała chłopcu, żeby do ciasta dodawał słodkiego miodu i korzennych przypraw. Bogumił podziękował za radę, wziął przygotowany bukiet kwiatów i wrócił do Torunia. Kiedy przybył do piekarni, zastał wszystkich przy wytężonej pracy, gdyż niespodziewaną wizytę w mieście zapowiedział król. Również i Bogumił od razu zabrał się do wypiekania ciasta przeznaczonego dla króla. Przypomniał sobie rady Królowej Pszczół i nie mówiąc nic nikomu dodał do ciasta miodu i korzennych przypraw. Kiedy zaś ciasto było gotowe wykonał z niego dwa serca, ułożył je naprzeciw siebie i połączył dwoma kółkami, które miały symbolizować obrączki.

Rankiem piernik dla króla był już gotowy. Kiedy wypiek ujrzał mistrz Bartłomiej, bardzo się zdenerwował. Zamiast ładnego piernika ujrzał ciasto o dziwacznym wyglądzie. Dwa odwrócone serca i dwie obrączki pod wpływem ciepła połączyły się ze sobą tworząc niespotykany dotychczas kształt.

Niestety, na wypiek innego piernika nie było już czasu. Król bowiem wjeżdżał już do miasta. Burmistrz wraz z Radą Miejską przywitali króla częstując go wypieczonym przez Bogumiła piernikiem. Wielkie było zdziwienie mistrza Bartłomieja, gdy króla zachwycił kształt i smak piernika. Król poprosił, by przedstawiono mu piekarza, który to piekł. Stanął więc przed królem Bogumił i tłumaczył władcy, że kształt piernika ma symbolizować dwa zakochane serca połączone ze sobą obrączkami, a swój smak zawdzięcza piernik miodowi i korzennym przyprawom dodanym do ciasta. Wyznał też Bogumił królowi, że wypiekając ciasto cały czas myślał o ukochanej Katarzynie, córce piernikarskiego mistrza. Król wysłuchał opowieści Bogumiła w milczeniu i natychmiast zwrócił się do stojącego obok mistrza Bartłomieja z prośbą, by zezwolił na ślub Katarzyny z młodym czeladnikiem. Bartłomiej nie śmiał odmówić królewskiej prośbie. Król nadal też Bogumiłowi tytuł piernikarskiego mistrza i hojnie go obdarował złotymi dukatami. Miastu zaś nadał przywilej wypieku i sprzedaży pierników nie tylko na terenie całego kraju, ale też poza jego granicami i poprosił toruńskich piekarzy, by pierniki w kształcie uformowanym przez Bogumiła nazwano „katarzynkami” na pamiątkę miłości Bogumiła i Katarzyny.

Na podstawie książki Benona Frąckowskiego „Legendy toruńskie”

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

Miód w legendzie Kruszwicy   no comments

Posted at 10:20 pm in Nowinki pszczelarskie

Tak jak każdego poranka tak i tego dnia stary rybak Maciej wypłynął na połów swoją wysłużoną, drewnianą łodzią. Powoli i z wielką godnością posuwała się na przód po spokojnej tafli jeziora Gopło. Słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej. Już trzeci raz poczciwy Maciej zarzucił swe sieci i ciągle nie udawało mu się nic złowić. Zrezygnowany i smutny mówił sam do siebie: „Tam do czarta, co za dzień. Wygląda na to, że przyjdzie mi dziś wrócić do domu z pustymi rękoma”. Już miał wracać, gdy nagle na samym środku jeziora zobaczył dziwny blask. Wystraszył się biedaczysko nie na żarty, ale nie odpłynął. Wrodzona jego ciekawość wzięła górę nad strachem i stary Maciej wypłynął na sam środek groźnego jeziora. Kiedy dopłynął na miejsce poczuł się bardzo dziwnie. Jakaś nieznana mu siła kazała zarzucić sieci właśnie w tym miejscu. Tak też uczynił. Kiedy przyszło mu wyciągnąć sieci z wody rzekł:, „Co u licha? Diabeł jaki, czy co? Nie mogę wyciągnąć moich sieci”. Początkowo myślał, że zaczepiły się o zatopione konary drzew lub o starą zatopioną łódź, których to wiele kryje w sobie dno jeziora Gopła. Zaparł się jednak mocno nogami, gdyż mimo swego wieku i siwizny nadal był silnym człowiekiem, szarpnął ze wszystkich sił, tak że niemal ich nie rozerwał. Udało mu się wciągnąć sieci do łodzi, a to co w nich zobaczył tak go zdziwiło. W sieciach znajdowała się złota korona królewska, złote berło oraz zwoje gęsto zapisanych pergaminów. Wszystko to było zabrudzone mułem i oplątane wodorostami. Stary rybak włożył to wszystko do worka i wystraszony wrócił do domu. Nastał wieczór nim doszedł do siebie zupełnie. Dorzucił dwie szczapy drewna do ogniska, przy którym siedział piekąc ryby i zaczął dokładnie przyglądać się wyłowionym skarbom. Stary rybak nie był człowiekiem chciwym i żądnym bogactwa, toteż najbardziej zaciekawiły go zwoje pergaminu, na których starannym, dawnym pismem, było coś napisane. Stary Maciej zaczął cichutko i powolutku czytać …

Dawno, dawno temu, gdy nad brzegiem Gopła wznosił się zamek i gród warowny Kruszwicą zwany i kiedy Gopło otoczone było nieprzebytą puszczą, pełną dzikiej zwierzyny, a czyste i głębokie wody jeziora obfitowały w najróżniejsze gatunki ryb i ptactwa wodnego wydarzyła się ta straszna historia. A było to tak… Złe i niesprawiedliwe były rządy króla Popiela, który to ziemię nadgoplańską twardą ręką rządził. Za żonę wziął sobie pyszną i chciwą, niemiecką księżniczkę Rychezę. Piękna to była kobieta, ale serce miała twarde jak z kamienia i nade wszystko władzy pragnęła. Zły wpływ wywierała na Popiela. Nie mogła się pogodzić z tym, że wedle starego zwyczaju królowi nie było dane rządzić samodzielnie, lecz musiał on słuchać się Rady Starszych. W Radzie tej, Starszyzną też zwaną, zasiadali stryjowie jego, zacni przedstawiciele wielkich rodów. „Kto to widział, by taki wielki władca jak ty Popielu musiał się słuchać tych starych głupców” -sączyła Rycheza zły jad w serce króla. „Nie takie obyczaje panują na niemieckich dworach. Nim cię poślubiłam mówiono mi, żeś ty jest tu władca jedyny i prawdziwy”. Słuchając podszeptów żony Popiel zaprzestał zwoływania Rady Starszych, a całą Starszyznę przegnał z dworu. Sam wraz z żoną obmyślał plan pozbycia się ich raz na zawsze. Obrazili się członkowie Rady na króla za to, że prasłowiańskie prawo złamał, stali się wobec niego nieufni i zawiesili wszelkie z nim kontakty. Bał się Popiel, że stryjowie drużynę zwołają i na zamek ruszą. Za namową Rychezy zgładzić ich postanowił. Wysłał, więc Popiel posłańca swego do stryjów, aby ich do zamku zwabić. „Zapraszam Was wielmożni stryjowie moi i pokłon Wam swój składam”- mówił Popiel słowami posłańca.” Wybaczcie mi praw dawnych złamanie i przybądźcie na ucztę. Niech znowu zgoda między nami zapanuje”. Puścili w niepamięć stryjowie zniewagę, omamieni dobrym słowem na zamek spieszyć zaczęli. Ach, cóż to była za uczta. Stoły uginały się od jadła wszelkiego, talerze pełne ryb i dziczyzny, a puchary pełne miodu pitnego i przaśnego piwa. Kiedy uczta trwała w najlepsze, głos zabrał Popiel :”Wybaczcie mi ziomkowie, że tak z Wami poczyniłem, a na znak zgody wypijmy najlepszego miodu z dalekiej krainy”. „Wiwat! Wiwat król!” – krzyczeli stryjowie. Po miód zaś do piwnicy poszła sama królowa, która wcześniej odprawiła służących i sama zaczęła usługiwać do stołu, uśmiechając się przy tym chytrze. Wszyscy goście mieli już mocno w czubie, kiedy to Rycheza przyniosła najzacniejszy trunek. Pilnowała uważnie, aby każdy spełnił toast. Wśród ogólnego rozbawienia nikt nie zauważył, że ani król, ani królowa nie piją miodu, a tylko zachęcają coraz częściej innych do wznoszenia toastów. Nagle wstał jeden z krewniaków, chciał mowę wygłosić, aż tu nagle puchar z rąk mu wypada a miód na podłogę się rozlewa. Złapał się biedaczysko za brzuch i krzyknął: „Zdrada, zdrada! Zostaliśmy otruci!”. Spadać z ław zaczęli starcy, za trzewia się łapią, tchu złapać nie mogą. „Bądź przeklęty Popielu i ród twój na zawsze!”- krzyczą. „Niech twa śmierć okrutniejszą od naszej będzie!”. Kiedy wszystkie wrzaski wreszcie ucichły i nikt z gości nie pozostał przy życiu, Rycheza wraz z mężem poczęli zwłoki z zamku wynosić i do Gopła wrzucać. Nie grzebiąc krewnych, kolejny raz Popiel obyczaju nie dochował. Wkrótce po tym wydarzeniu wszyscy mieszkańcy kruszwickiego grodu szeptać między sobą poczęli o przedziwnym zniknięciu popielowych stryjów.” Za tym musi kryć się jakaś mroczna tajemnica” – mówili ludzie. „Nikt żywy z zamku nie wyjeżdżał. To się źle skończy. Surową karę ześlą bogowie na królewski ród”. Nie minął miesiąc od tej strasznej nocy, aż tu pewnego poranka wystraszony Popiel wbiegł do komnaty Rychezy i jął krzyczeć: „Stało się! Myszy! Wszędzie ich pełno, wypełnia się klątwa stryjów. Jesteśmy przeklęci”. A dziwne to były myszy. Ślepia miały czerwone, zęby ostre i dziwnie duże, a ludzi nie bały się wcale. Wszędzie było ich pełno, biegały po całym zamku zżerając i niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Nie pomagało nawet zabijanie ich, gdyż coraz to nowe zastępy tych małych gryzoni wychodziły z Gopła, gdzie to lęgły się z ciał stryjów nikczemnie pomordowanych. Przestraszył się Popiel śmiertelnie, że niemal rozum postradał. Wsiadł wraz z żoną do łodzi i jęli płynąć co sił do wysokiej wieży na wyspie się mieszczącej, by tam ostatniego schronienia szukać. Wbiegli do wieży, na samym szczycie już stali, gdy wtem Popiel krzyknął „Wielkie nieba! To nie do wiary, myszy przepłynęły jezioro i po ścianach wieży się wspinają, koniec z nami. Bądź przeklęta Rychezo, czemu żem posłuchał rad twych diabelskich?!”. Straszna ich kara spotkała za zbrodnie na krewnych. Wyginął bezpotomnie lud popielidowy, a wieżą od tego czasu zaczęto zwać mysią. Do dziś zaś nie wiadomo co się stało z koroną i berłem, które Popiel podczas ucieczki upuścił w toń jeziora. Podobno kto je znajdzie, szczęście mu przyniosą …

Przeczytawszy ostatni zwój pergaminu stary, poczciwy Maciej uśmiechnął się tylko i zamyślił. Wziął do ręki wyłowioną koronę i berło, zacisnął mocno zębami drewnianą fajkę, którą palił i długo, długo milczał. Co wydarzyło się później tego nie wie nikt. Miejscowi ludzie powiadają tylko, że stary rybak wrzucił skarb z powrotem do Gopła i kto wie … Może komuś uda się go jeszcze kiedyś odnaleźć …

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

Polskie Pasieki   no comments

Posted at 10:20 pm in Nowinki pszczelarskie

Pan Sułowski, właściciel i miłośnik pięćdziesięciu rodzin pszczelich, zamieszkałych w ulach pod lasem, oddawał się akurat myślom u siebie na podwórku, kiedy zajechał miastowy z Ostródy. Miastowy był chory na serce albo coś takiego, a jako czytelnik prasy wiedział, że jad pszczeli leczy. W wieku siedemdziesięciu trzech lat już mało rzeczy człowieka dziwi, więc pan Sułowski złapał pszczołę i wedle życzenia posadził ekstrawagantowi na ramieniu. Owad okazał się nienerwowy, nie chciał żądlić, musieli go naciskać palcami. Wreszcie ugryzł i zaraz zdechł, a miastowemu ręka spuchła. Zadowolony sięgnął po portfel, sztywną ręką poruszał jak łychą koparki w żwirowni.
– Pan jesteś stratny pszczołę – wskazał banknotem pod nogi, gdzie leżał trup.
– Gratis – umiał się znaleźć pan Sułowski.

Po śniadaniu Jacek Pieńkos, współwłaściciel gospodarstwa pasiecznego Leśny Dwór koło Szczytna, z wykształcenia matematyk, zapakował do furgonetki siedem pustych dwustulitrowych beczek, kartonowe pudło ze słoikami na próbki miodu i ruszył w objazd po pszczelarzach. W normalne lata te objazdy i skupowanie miodu należały do teścia Jacka pana Krawczyka, który temat pszczoła zna na wyrywki, jest szefem Związku Pszczelarzy Zawodowych, a dodatkowo posiada charyzmę upraszczającą kontakty z dostawcą. Ale tego roku teść spadł z drabiny, kiedy wchodził na drzewo zdjąć rój uciekinierek z ula. Gips tułowiowy uczynił go jeszcze bardziej dostojnym i wzmocnił rys zdecydowania, ale nie pozwala tyle pracować.

Normalnie na głowie Jacka jest marketing, czyli myślenie, jak leśnodworskie miody rozsławić i sprzedać. W tym roku na Jacka głowie jest wszystko. Jak się ma znaną na rynku firmę, trzeba miodu dokupywać, bo ze swojej pasieki już nie starcza, a zamówienia gonią. Miód zaczyna człowiekowi wypełniać życie i nie ma czasu na łażenie po górach latem, co Jacek kiedyś robił nałogowo.

Furgonetka z wymalowanym na burtach niedźwiedziem stutysięczny raz tłucze się mazurskimi bezdrożami po miód.

Pan Buchholtz spod Nidzicy

Z ławki pod gruszką na swoim podwórku pan Buchholtz widzi rozwalony silos, bo to najwyższa budowla. Na pierwszym planie ma ruiny chlewni i zardzewiałe spychacze, z których każdy sąsiad sobie wziął chociaż śrubkę. Domy wzdłuż drogi to jednakowe czworaki z czerwonej cegły i bez upiększeń. A za stodołami dzikie pola zapomniane przez człowieka, za to doceniane przez pszczoły Buchholtza. Pan Buchholtz w PGR pracował na posadzie mechanika urządzeń, ale ule i miód trzymał zawsze, tylko że kiedyś dla siebie, a teraz na sprzedaż. Życie, nawet ciche, kosztuje.

Jacek nabrał miodu Buchholtza z wielkiej beczki w szopie i zaksięgował na słoiku do próbek, że miód nieoszukany, gryczany. Usiedli na ławce pod gruszką i gadają o cenie za kilogram. Pan Buchholtz cmoka i kręci głową, bo chciałby więcej, niż Jacek daje. Za daleko w tej wybredności posunąć się nie może. Jeden chłop z okolicy w zeszłym roku udając w kwestii ceny nieprzystępną dziewicę został starą panną, bo miód mu zaczął kwaśnieć i nikt go potem nie chciał nawet za półdarmo.

Tu jeżdżą jedni Polonezami i miód kupują, to sobie na nich poczekam – zaryzykował wreszcie pan Buchholtz i wcale nie wiadomo, czy blefuje. – Lepszą cenę dadzą.

Jacek nie nastawał, tylko obiecał, że wróci jutro, żeby się zastanowić, a potem wsiadł do furgonetki i pojechał za lasek, do dostawcy Rapkiewicza. W sprawie gryczanego od Buchholtza działać należy dyplomatycznie. W zeszłym roku było tak, że twardy pan Buchholtz przyleciał do swojego znajomego pana Rapkiewicza prawie od razu za furgonetką.

Sprzedajesz mu, kurde? – zapytał.
Sprzedaję – odparł Rapkiewicz.
To i ja mu sprzedam.

Pszczoły i ludzie
część pierwsza

Najpierw była pszczoła, a potem człowiek. Najstarsza znana pszczoła siedzi w bursztynie sprzed kilkudziesięciu milionów lat. To niedźwiedź pokazał człowiekowi, że miód jest dobry. Człowiek rozwalił dziuplę, wybił pszczoły i zabrał miód. Robił tak, bo nie znał się na hodowli. Dalej tak robią niektórzy Azjaci i Afrykanie – nie wpadły im w ręce książki pszczelarskie.

Pierwsze znaki, że człowiek zaczynał rozumieć pszczoły, pochodzą ze ściany w prehistorycznej jaskini. Na skalnym bohomazie mężczyzna sprzed kilkunastu tysięcy lat odymia pszczoły, żeby go nie pogryzły.

Pan Rapkiewicz za lasem

Rapkiewiczowi syn wrócił z wojska ułożony, niesfatygowany, rozejrzał się za pracą i zaraz znalazł. Popracował fizycznie siedem miesięcy i urwało się, wrócił na schody przed domem, aby siedzieć w słońcu jak inni młodzi w okolicy. Tyle że nie pił jak młodzi, lecz z kulturą. Naradzili się w rodzinie i pan Rapkiewicz przypomniał sobie, że ma ule w ogrodzie. Jako kierownik owczarni w PGR produkcją miodu pasjonował się jedynie wieczorowo. Potem cała wieś poszła na bezrobotne jednego dnia, owce wywieźli, ze zwierząt zostały więc Rapkiewiczowi tylko pszczoły, które nagle znielubił. W okolicy ziemia zrobiła się niczyja, nikt nic nie siał, nie było sensu pszczelarzyć. I nie było na cukier, żeby dać pszczołom na zimę w zamian za miód, który się od nich wzięło. Bez słodkości owad zimy nie przeżyje.

Ale że pszczoła jakieś tam pieniądze umie przynieść, to wróciła do łask Rapkiewicza i na cukier się znalazło. Tylko kobiecie wciąż owczarni żal.

Pan Rapkiewicz zapuścił silnik od pralki Frania zręcznie wymontowany i przerobiony na napęd do miodarki. Miodarka to wirujący bęben, wyciskający miód z gniazdek wosku, zwanych węzami. Silnik napędza u Rapkiewicza ogromny blaszany kocioł własnej roboty, kocioł się kręci, a rurką na dole ścieka do wiaderka miód. Jacek nabiera próbkę do swoich słoików. W Leśnym Dworze odda go do analizy. Laborant zbada zawartość wody, przewodzenie elektryczne i inne rzeczy.

W tym roku pan Rapkiewicz robi już czwarte miodobranie. Ubrany na biało syn, jak należy chodzić do pszczół, przyniósł węzy z uli do miodarki. – Sama węza, tatuś – pokazał pod światło, że miodu mało.

Rapkiewicz sprzeda Jackowi swój miód po takiej cenie, że obaj będą zadowoleni. Jak Rapkiewicz sprzeda miód, to pan Buchholtz pewnie też, bo tak to już jest. Kilka lat temu pan Buchholtz zajrzał do Rapkiewicza i jako mechanik urządzeń od progu pojął zasady działania miodarki. Zrobił sobie podobną, tylko z innym silnikiem, bo nie miał od Frani.

Pszczoły i ludzie
część druga

Miód był dobry i leczył, więc pszczoła została świętym owadem. Hinduski Wisznu wyglądał na obrazkach jak błękitna pszczoła. W Egipcie nauczyli się robić ule z gliny i mułu nilowego. Podpatrzyli to Żydzi, wtedy przebywający w ziemi egipskiej w domu niewoli i wyrabiali potem ule ceramiczne. Grek Arystoteles sklasyfikował pszczoły na włochate z lasu i takie z ziem uprawnych. Świętemu Ambrożemu, kiedy był mały, rój pszczół usiadł na ustach. Ojciec chłopca ucieszył się, że syn będzie miodousty, czyli niezwykle wymowny. Ambroży nie miał wyjścia i został biskupem Mediolanu, a potem patronem pszczelarzy.

Dawni Słowianie potrzebowali dużo miodu do jedzenia, picia i składania ofiar bogu z czterema głowami. Ten bóg, a także inni – mniej ważni – obżerali się miodem. Na przykład w święto Kupały należało wlać mnóstwo miodu do ogniska, bo bogowie przepadali za miodem filtrowanym przez ognisko. Ibrahim Ibn Jakub, przedsiębiorca arabski, założył nawet przedstawicielstwo w kraju księcia Mieszka I, bo było tu dużo mięsa, miodu i ziemi ornej.

Miodu w całej Europie dostarczali tajemniczy faceci zwani bartnikami.

Pan Kasztelewicz ze Stróż

Janusza Kasztelewicza pszczelarze nazywają królem miodu. Kasztelewicz z żoną prowadzą firmę Sądecki Bartnik, jedno z największych gospodarstw pasiecznych w kraju, pierwsze, które po wybuchu wolnego rynku weszło do sklepów spożywczych z własną etykietą i znakiem firmowym. Przed wolnym rynkiem miód od pszczelarzy skupowały spółdzielnie ogrodnicze i same firmowały go w sklepie. Mogła być z tego zadowolona większość polskich pszczelarzy, mających po kilka uli przy domu. Z góry wiedziało się, że spółdzielnia miód weźmie, ile zapłaci i święty spokój. Gorzej dla tych co jak pan Kasztelewicz myśleli w miodowej makroskali, w dodatku jako niekochana inicjatywa prywatna. Między pszczelarzem zawodowym a hobbystą jest taka różnica jak między rybakiem a wędkarzem. Dwadzieścia lat temu pszczoły dawały niezłe pieniądze na boku. Wracał sobie do domu pan kolejarz albo księgowy i odpoczywał przy pracy w pasiece nawet nie czując, że zarabia na samochód albo lodówkę.

Dawno temu mama Janusza Kasztelewicza kupiła od starego pszczelarza jeden ul, jedną rodzinę pszczelą, żeby był w domu miód na lekarstwo. Janusz latał po pasiece w sitku do mąki przymocowanym na głowie i był zachwycony. Potem technikum w Pszczelej Woli, jedynej pszczelarskiej szkole w Polsce, studia i mama musiała wziąć kredyt na powiększenie pasieki. Pracował w spółdzielni w Nowym Sączu jako inspektor do spraw pszczelarstwa, ale było ich tam trzech zapaleńców, więc ciągle o pszczołach rozmawiali. Ludzie stukali się w głowy, kiedy odszedł na swoje, żeby nadać prywatnym pszczołom jakiś sens. – W tym pokoju rozlewaliśmy miód do słoików, a na werandzie stał mieszalnik – wspomina pan Kosztołowicz.

Sens był strasznie męczący. Ciężarówka, świt, towar, Warszawa, dzień, wąskie ulice, Nowy Sącz, Stróże, noc, dwie godziny snu, świt, miód, droga, kawa, supermarket. Teraz jest spokojniej. Kilka samochodów ze znakiem zakręconej pszczoły. Produkcja miodu, pyłku i mleczka pszczelego, wosku, miodu pitnego, sztuczne zapładnianie i sprzedaż matek pszczelich, własna pszczelarska biblioteka, wydawnictwo i skansen pszczelarski, wystawy na targach zdrowej żywności.

Latem rano ciężarówki ze znakiem zakręconej pszczoły na burtach jadą w teren do dostawców miodu. Na pace puste beczki i słoiki na próbki, zupełnie jak u Jacka z Leśnego Dworu. Zachwyt pszczołami ten sam, tylko czasu mniej, bo terminy gonią.

Pszczoły i ludzie
część trzecia

Bartnik łaził po prastarym lesie i patrzył, w którym pniu mieszkają pszczoły. Miał poważanie wśród społeczeństwa. Przynosił miód, ale jakoś nie ginął od żądeł. W tym musiała być magia. Więc bartnika pytano, jak żyć. Miał poważanie także na dworach. Dawał miód, za co mógł wchodzić do lasu z bronią. Nie musiał przysięgać na Biblię w sądach. Według prawa złodziejowi miodu z barci należało przybić jelita do drzewa i przegonić naokoło, żeby się zapętliły.

Bartnicy dużo z przyrody rozumieli. Z czasem wpadło im do głowy, żeby samemu robić dziury dla pszczół w drzewach. Dotąd robiły to tylko dzięcioły i pioruny. Teraz bartnik windował się na konopnym sznurze na wysoką gałąź i dział dzienie, czyli właśnie dłubał te dziury. Bartnicy dzielili pszczoły, jak dzisiaj barowi podrywacze kobiety. Małe czarne były fajniejsze, dobre do miodu. Duże żółte były leniwe.

Kiedy któregoś dnia piorun zwalił na ziemię kawał pnia bartnego, bartnik po namyśle zabrał pień do domu. Tak narodził się ul, a wyginęła profesja bartnika.

Pan Nowak z Kamiannej

Dziadek i tata Jacka Nowaka byli pszczelarzami z zamiłowania i filozofii życiowej, więc młody chciał zostać marynarzem. Przeznaczenie dogoniło go w szkole morskiej. Nie przyjmowali okularników, został pszczelarzem. Co więcej w jednej chwili uznał, że jest w tej robocie zakochany. Niech się inni trzęsą na morzach. Poszedł do technikum w Pszczelej Woli, potem razem z żoną Emilią, zootechnikiem, założyli w Kamiannej pasiekę Barć. Dają pracę u siebie prawie wszystkim ludziom ze wsi. Sprzedają miód, specyfiki do apiterapii, czyli leczenia produktami pszczelimi, i hodują pszczele matki.

W Kamiannej los zetknął Nowaka z księdzem Henrykiem Ostachem, jedną z bardziej kontrowersyjnych i wielobarwnych postaci polskiego pszczelarstwa. Ksiądz Ostach został wybrany na prezesa Polskiego Związku Pszczelarskiego dwa tygodnie przed stanem wojennym i choć, jak mówi, popierał go episkopat, niektórzy duchowni mieli mu za złe, że układa się z władzą w czasie, kiedy z władzą się walczy. Ostach zasłynął nieokiełznanymi ambicjami. W Kamiannej budował domy pszczelarza i tworzył światowe centrum apiterapii. Jako prezes jeździł po świecie od Tokio po Moskwę. W 1987 r. organizował w Warszawie światowy kongres pszczelarzy, taki z laserami i salwami artyleryjskimi.

Mam w sobie upór poznaniaka – mówi o sobie dzisiaj, już będąc na emeryturze. – Wszędzie przedstawiałem się jako ksiądz, syn powstańca wielkopolskiego. Nigdy nie ustępowałem. Jak nie udało się u wojewody, szedłem do ministra. Jak u ministra nie, to do prezydenta. Tylko że przed 1990 r. było łatwiej.

Po 1990 r. Henryk Ostach miał kłopoty. Nie było z czego spłacać kredytów na budowę w Kamiannej, zobowiązań finansowych wobec Polonusów, których miał plan ściągać na starość do pięknej górskiej miejscowości w kraju. Stary dom pszczelarza obracał się w ruinę, budowa nowego utknęła. Nagle ksiądz musiał spokornieć, przykręcić ambicje jak knot w lampie naftowej. Dziś rezyduje w Kamiannej, z okien ma widok na niedokończone fundamenty. Światowe centrum apiterapii przemianowano skromnie na kamiańskie.

Domem Pszczelarza zarządza żona pana Nowaka, podniosła go z upadku. Pasieką, sklepem i laboratorium zarządza Nowak. Na wizytówce wypisane ma pozdrowienie: miodu w życiu, miodu w pasiece. A ksiądz Ostach opowie czasem turystom, jak bardzo pracowitym owadem jest pszczoła, dzięki której w Wielką Sobotę palą się świece na ołtarzu.

Pszczoły i ludzie
część czwarta

Długo człowiekowi zajęło, zanim zrozumiał rzeczy fundamentalne. Po pierwsze: to nie człowiek udomowił pszczołę, tylko pszczoła toleruje człowieka. Po drugie: ul to doskonale zorganizowane, samowystarczalne społeczeństwo. Właściwie dziwne, że pszczoły zgadzają się, aby zabierać im miód, a dawać słodkie kryształki z buraka.

Ul to społeczeństwo damskie, jak w filmie „Seksmisja”. Truteń nic nie robi, tylko zapładnia królową. Jest to jego jedyna radość w życiu. Bezpośrednio potem umiera. Prof. Jerzy Wilde z Zakładu Pszczelnictwa w Olsztynie mówi, że ta śmierć czyni z trutnia dżentelmena. Jeśli truteń przyjdzie na świat pod koniec lata, szanowne koleżanki wywalą go z ula, żeby nie zajmował miejsca zimą. U pszczół tylko królowa rodzi i jedno zapłodnienie starcza jej nawet na pięć lat składania jaj. Codziennie składa kilka tysięcy. Inne dziewczyny w ulu rezygnują z rodzenia na rzecz pracy dla królowej. Pilnują ula przed pszczołami rabusiami, które kradną miód. Zbierają nektar i pyłek. Robią miód. Tańczą w powietrzu pokazując koleżankom, gdzie jest najwięcej nektaru. Czyszczą i polerują gniazdka węzy, żeby matka mogła złożyć tam jajka. Do brudnych nie złoży. Dają matce jeść. Świta królowej dotykiem przekazuje innym pszczołom wiadomości o ukontentowaniu królowej. Jeśli jest pod wrażeniem, robotnice są spokojne. Jeśli się królową z ula zabierze, wściekają się.

Biada matce, która jest mało wydajna. Społeczeństwo jej nie daruje. Ze złożonych przez nią jajek w dalekiej części ula wyhoduje nową królową. Kiedy przyjdzie czas, nastąpi cicha podmiana. Młoda królowa wyleci z ula zająć sobą przez parę chwil trutnie. Może być i tak, że stara dowie się o puczu. Żeby nie dać się zabić, ucieknie ze świtą z ula i stworzy nową rodzinę. Wyrojone pszczoły usiądą wielką czarną kulą na pobliskim drzewie. Człowiek przystawi drabinę i będzie się starał je ściągnąć.

Prof. Wilde z Olsztyna

Jerzy Wilde, w dziedzinie pszczół autorytet i żywa pasja, napisał wspólnie z innym pszczelarzem, wiceprezydentem Olsztyna, książkę pt. „Pszczelarstwo, to może być biznes”. Wyliczają ten biznes matematycznie. Podczas kiedy Chińczycy produkują miód bez udziału pszczół i zalewają nim światowe rynki, polscy pszczelarze, którzy chcieliby zarobić, mają do dyspozycji ekologiczne plenery. Tylko że nowoczesne pszczelarstwo towarowe to nie jest kilka stacjonarnych uli za domem, ale kilkaset podróżujących wraz z gospodarzem po kraju za kwitnącymi roślinami. Poza tym czas wreszcie potraktować miód jako jeden z produktów. Trzeba też zbierać pyłek – bombę witaminową, propolis – doskonały na oparzenia, mleczko pszczele – mające zasługi w leczeniu prostaty, wosk. Na tym wszystkim da się zarobić.

Pszczelarze przyjęli tę książkę, jakby to były szatańskie wersety – mówi Wilde, szef Zakładu Pszczelnictwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. – Mam u nich przechlapane.

Bo polskie pszczelarstwo jest dla jednych romantyczne, dla innych przestarzałe. Są tacy, którzy pszczelarzą dla przyjemności i celebrują to. Taki Jan Kelus, kiedyś bard opozycji, wchodzi do swojej mazurskiej pasieki ubrany w biały kaftan haftowany w kwiatki, a o pszczołach mówi per motyle.

Ale z drugiej strony są pszczelarze, którzy klną, że nie mają zbytu, że przestało się opłacać. Tym drugim, niezrażony brakiem sympatii z ich strony, prof. Wilde dedykuje swoją książkę.

Pszczoły i ludzie
część piąta

Sto pięćdziesiąt lat temu austriacki pszczelarz Franciszek Hruschka wysłał parobka z plastrami miodu z pasieki do domu. Parobek był bardzo młody, więc idąc robił torbą młynki nad głową. Miód siłą odśrodkową wyciekał z węzy. Hruschka zastanowił się nad tym i wynalazł miodarkę. Mniej więcej tak skomplikowaną jak ta, którą pan Buchholtz spod Nidzicy zaobserwował u sąsiada pana Rapkiewicza.

Charles Dadant, od którego rozpoczęła się działalność wielkiej firmy wyrabiającej przybory pszczelarskie, wieszał się na emigracji w Stanach. Chciał uciec od biedy. Nie odkopnął jeszcze stołka, kiedy wszedł syn i oznajmił, że na pobliskim drzewie usiadł rój. Dadant zdjął pszczoły i stał się dzięki nim bogaty.

Ksiądz Dzierżon, zwany Kopernikiem pszczelarstwa, odkrył, w jaki sposób rodzą się trutnie, a w jaki pszczoły robotnice. Podobnie jak Kopernik czekał na uznanie tego odkrycia przez oficjalną naukę pół wieku.

Dwa przykłady obecności miodu w literaturze: 1) wesoły pijak pan Zagłoba mówi, racząc się miodem pitnym: „wiedział Pan Bóg po co pszczoły stworzył”. 2) Z procesu myślowego Najgłupszego Misia na Świecie: „jedyny powód bzykania jaki ja znam, to ten, że się jest pszczołą”.

Scena bardzo współczesna. Przedstawiciel gospodarstwa pasiecznego przyjeżdża do supermarketu z towarem. Najpierw długo czeka pod deprymującym spojrzeniem kamery przemysłowej. Potem czeka jeszcze dłużej. Przychodzi pracownik i prosi go do biura na rozmowę do menedżera. Menedżer zna tylko język francuski, bo to jest francuski supermarket. Tego akurat języka dostawca nie zna. Mija czas. Płynie pot. Wreszcie miód jest na półkach. Dwa i pół tysiąca złotych za jeden produkt ustawiony na półce płaci pasieka. Plus co miesiąc sumka za udział w ulotkach reklamowych, które licealiści rozłożą pod drzwiami mieszkań na osiedlu.

Pan Sułowski spod Ostródy

Rano pan Sułowski wsiadł na rower z ramą i pojechał sześć kilometrów do pasieki pod lasem. Pochodził, porobił co trzeba, pozachwycał się pszczołami, pomyślał do zachodu słońca. Wsiadł na rower z powrotem i zasnął. Przez jakiś czas rower jechał siłą rozpędu, ale wreszcie, jak to było do przewidzenia, pan Sułowski obudził się na asfalcie. Najbardziej klął na ramę, bo lecąc z roweru usiłował machinalnie przełożyć nogi, co mu się oczywiście nie udało. Pan Sułowski kupił sobie damkę.

Jacek Pieńkos z Leśnego Dworu ładuje siedem pełnych beczek miodu z pasieki Sułowskiego na ciężarówkę z niedźwiedziem na burcie. Prima sort miód. Ciężarówka ma specjalny dźwig, dlatego była tania. Poprzedni właściciel nie przypuszczał, że komukolwiek taki dźwig się przyda. Gdyby dźwigu nie było, Jacek musiałby go zakładać za wielkie pieniądze.

Przyszedł Kazik, syn pana Sułowskiego, ze swojego sklepu spożywczego opodal. Syn, prywatnie humorysta i piwosz, kupił sklep kilka lat temu za pieniądze z pasieki taty. Potrafi to docenić, bo wieś biedna, popegeerowska. Tak się nawet zastanawia, czy by ojcu przy pszczołach nie pomóc i przejąć kiedyś interes. Jeśli dotychczas się nie kwapił, to dlatego, że pszczoły żądlą.

Musiałbym mieć taki specjalny kombinezon, dymiarkę, siatkę na twarz – wylicza Kazik, by po chwili odpłynąć w marzenia. – A w ustach rurkę podprowadzoną do zbiornika na plecach. W zbiorniku piwo.

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

Jarmark Żubra Hajnówka   no comments

Posted at 10:20 pm in Nowinki pszczelarskie

Już po raz czwarty do Hajnówki przyjechali artyści, rzemieślnicy i wystawcy. Wszyscy chcieli zaprezentować swoje wyroby. Dla większości z nich to, co wykonują jest nie tylko pracą, ale przede wszystkim pasją.


Sobota, 31 lipca 2010 r. – dzień, na który czekali smakosze oraz pasjonaci sztuki i rękodzieła. W parku zrobiło się kolorowo. Nie było osoby, która chociaż na chwilę nie przystanęłaby przy którymś ze stoisk.

PREZENTACJE

Zaproszeni goście ze Swisłoczy i Prużan na Białorusi zaprezentowali wyroby ze słomy, korzeni, ręczniki haftowane, koronkę oraz obrazy olejne.

01

POTRAWY REGIONALNE:

miody

- Pasieka Rodzinna Grycuk z Hajnówki

Sery

- Agnieszka Nietupska (ser koryciński), Gowzczyzna

Wielkim zainteresowaniem cieszyły się sery korycińskie. – My jako wytwórcy, gospodarstwo rolne rodziny Giaro jesteśmy pierwszy raz. Mleko, z którego wykonuje się nasze sery pochodzi z czystych i ekologicznych gospodarstw. Sery w 100 % są naturalne i bez konserwantów. By wyjść naprzeciw potrzebom klienta staramy się tworzyć nowe smaki poprzez dodatki ziół.

Pieczywo

- Piekarnia Kurpiowska Serafin

Wędliny

- Zdzisław Kiszycki (wędliny regionalne), Kumiała/ Korycin

- Jerzy Sokół (wędzonki, kiszka ziemniaczana, kaszanka), Śliwno/Choroszcz

- P.P.H.U. MIR- MIĘS Mirosław Kozłowski (tradycyjne wędliny), Łyski/Choroszcz

kotlety baranie, bliny narwiańskie

-Wacław Gryka Agroturystyka Suszczy, Borek/Narewka – Hoduję owce i kozy. Bardzo nie lubię z nich robić kotletów, ale niestety taka jest kolejność. Kotlety przygotowane są w sposób tradycyjny.  W swojej kwaterze agroturystycznej proponuję również wspólny wypiek chleba z ponad 100-letniej receptury. Na stoisku pana Wacława smakosze mogli skosztować również kozi ser i bliny zrobione z ciasta chlebowego.

kiszka ziemniaczana

- Toma Zakład Garmażeryjny z Zaścianek

- Teresa Sokół (babka ziemniaczana, kaszanka, kanapki ze smalcem i ogórkiem, ciasta) Kruszewo –Wszystko przygotowałam sama według dawniejszych przepisów. Swoje produkty sprzedaję na jarmarkach.

sękacze

- Alicja Gąsowska z Łap – Przepis na sękacze przywieziony został z Litwy. Wzbogacono go tylko dodatkiem masła. Do wypieków używamy również soku z cytryny i wiejskich jaj – mówi Emil Gąsowski. – W swojej ofercie mamy również miód wyrabiany przez dziadka.

02

03

04

05

SZTUKA LUDOWA

haft i koronka

- Halina Birycka z Planty

- Janina Plewa z Hajnówki

- Agata Jakończuk (richelieu, hafty cieniowane, bielizna stołowa), Białystok – Odtwarzam stare wzory makatek, serwetek do chleba i obrusów. Rękodzieło w mojej rodzinie jest przekazywane dziedzicznie. Haftem zajmowała się moja mama i babcia, ciocia  – koronkarstwem, natomiast dziadek był rzeźbiarzem. Ja z kolei też przekazuję tę sztukę swoim córkom. Do tej pory robiłam do szuflady. Cieszę się, że mogę swoje prace pokazać na jarmarku, a przy okazji coś sprzedać.

- Justyna Piekarska (haft, koronka, biżuteria), Supraśl

- Genowefa Dąbrowska z Białegostoku zajmuje się wyszywaniem od młodości. Swoją pasję odziedziczyła po mamie i babci.

08

09

wiklina papierowa

- Krystyna Grygoruk z Orli – Wykonuję koszyczki, szkatułki, misy, podkładki z wikliny papierowej. Jest to technika brazylijska, którą poznałam od bardzo sympatycznego małżeństwa z Brazylii. Wpierw należy gazetę skręcić w odpowiednie w „wiklinę”. Odpowiednio wykręcam. Jeśli chcę zrobić pojemnik, to wkładam dodatkowo drucik. Jest to moja pasja. Produkty, które wykonuję są bardzo trwałe i użytkowe rzeczy.

10

wyroby ze słomy

- Joanna Bogdanowicz, Topczykały/ Orla – Takie słomiane  kwiaty robi się na Białorusi. Tam też są mistrzynie, których ja nigdy nie dogonię. Wykonuję również koszyczki, dekoracje na ścianę, choinkowe. (…) Jest to żmudna praca, taki kwiat robi się ok. 4 godzin. Najpierw oczywiście trzeba ściąć młodą, jeszcze jasną słomę, którą się zaparza i wyplata.

rzeźba i galanteria drewniana

- Walentyna i Mikołaj Ławreszuk z Hajnówki

wyroby z drewna

- Waldemar Peszko z Hajnówki (doniczki)

- Daniel Nalewajko „Galeria Mebli Ogrodowych”, Borki/Supraśl

rzeźba z gliny

- Świetlica z Lewkowa Starego zaprezentowała swoje wyroby, które powstają na warsztatach rzeźbiarskich. Przy stoisku dzieci lepiły gliniane figurki i dzbanki. Instruktor i opiekun warsztatów zapraszają wszystkich chętnych do pracowni. Zajęcia są nieodpłatne i odbywają się w poniedziałki i piątki od godziny 15. Grupy zorganizowane przyjmowane są po uprzednim umówieniu.  – Nie trzeba mieć talentu, by cokolwiek zrobić – mówi Helena Rejent –  opiekun świetlicy. – Jest to fajna przygoda. Tworzywo glina jest łatwa do obrobienia, ale jeśli nie zna się tajników jak trzeba ją łączyć i wyrabiać nasz praca może pójść na marne, gdyż figura się rozpadnie. W tym roku pracownia została zgłoszona do Podlaskiej Marki Roku. znalazła się w gronie 50 wyłonionych z całego województwa.  – Oczywiście nie zajęliśmy żadnego miejsca, ale dla nas – tak małej pracowni było to wielkie wyróżnienie.

06

tkactwo

Pani Halina Puchalska z Łap przywiozła chodniki wykonane na krosnach. – Chodniki robimy trzeci rok. Jest to nasz zawód. Chodnik tka się do 40 minut. Ale dużo czasu zajmuje przygotowanie przędzy, którą nawijana jest na krosna. Technikę wyniosłam z domu rodzinnego. Namówił nas d tego nasz syn, który podejrzał takie chodniki w Kiermusach.

11

malarstwo

- Anatol Krawczuk, Krzywa/Bielsk Podlaski

- Mikołaj Janowski, Stare Beretowo

- Daniel Gromacki  i Andrzej Szpilko z Hajnówki  przedstawili ikony ręcznie pisane. Prezentowane na jarmarku prace zostały wykonane wspólnie. Andrzej napisał ikony na deskach, które zostały przygotowane (zagruntowane i pozłocone) przez Daniela. Daniel Gromadzi zaprezentował również swoje obrazy olejne i akwarele.  – Dla mnie ikony są wartościowe i ważne – mówi Andrzej Szpilko. – Przekazują prawdę, której się spodziewamy, ale często ciężko ją dotknąć. Kolor w mojej ikonie, sama ikona i przekaz modlitwy  pozwalają człowiekowi dobrze skończyć dzień dzisiejszy i przygotować się do następnego dnia.

12

RZEMIOSŁO ARTYSTYCZNE

- Ewa i Szczepan Opalińscy przyjechali z  Zielonki. Ewa Opolińska pochodzi z Hajnówki. – Przyciągnął mnie tu przede wszystkim sentyment do Hajnówki. Postanowiłam zostać tu chociaż jeszcze dwa dni, by przejechać się kolejką wąskotorową. W zeszłym roku dostałam od męża wiele folderów, reklamujących to przepiękne miasto. Przywieźliśmy  szkło dekorowane, ikony na desce, pudełka ozdobne. W zeszłym roku nie było biżuterii z surowa, który sama wymyśliłam.

16

- Irena Gontar przywiozła z Białegostoku biżuterię, wyroby drewniane (oryginalne łyżki, miski ze szlaku rzemiosła ludowego koło Czarnej Białostockiej) ozdobione techniką decoupage. Pani Irena prowadzi również warsztaty – Przyjechałam tu, by sprzedać i się pokazać. Jest to moje hobby po pracy. Każdy klient szuka czegoś dla siebie. Ja jestem zawsze zadowolona ze sprzedaży. Wystarczy, że komuś podobają się rzeczy wykonane przeze mnie… – mówi pani Irena.

15

- Urszula Olechno na swoim stoisku zaprezentowała obrazki, pocztówki, woreczki zapachowe, kolczyki z frywolitki, decoupage.  – W Hajnówce jestem po raz pierwszy, o imprezie dowiedziałam się z Internetu.

- Mennica Kresowa (produkcja monety promującej podlaski region), Białystok

- Warsztat Terapii Zajęciowej w Hajnówce zaprezentował rękodzieło artystyczne, wykonane przez uczestników zajęć. Pieniądze ze sprzedaży przeznaczane są na wycieczki. Niedawno grupa była w Augustowie, Toruniu i w górach.

14

- Świetlica Socjoterapeutyczna przy MOPS w Hajnówce pokazała prace plastyczne wykonane podczas zajęć.

Wszyscy chętni mogli sprawdzić swój wzrok, bowiem pracownicy salonu optycznego „Okularium” w Hajnówce wykonywali darmowe przesiewowe badania okulistyczne. Chętni mogli zapoznać się z ofertą i aktualnymi promocjami.

17

Dużą atrakcją były dwa piękne konie ze stadniny pani Anety Drywulskiej – Przyjechaliśmy z Dubin. Od tego miesiąca prowadzimy tam jazdę konną. Jesteśmy tu po to, by namówić ludzi do aktywnego spędzania czasu, by wsiąść na konia i  pojechać w teren. Pani Aneta prowadzi naukę jazdy, oraz skoków przez przeszkody. – Na jazdę należy umówić się indywidualnie. Dodatkowo umożliwiamy start w zawodach. Chciałabym, by więcej osób startowało z Podlasia.

27

Tradycyjnie, w parku znalazły się również piece Moderatora oraz cegły z Lewkowa.

20

Najmłodsi zmierzali oczywiście w kierunku wesołego miasteczka, straganów z zabawkami, lizakami, lodami i watą cukrową.

Podczas Jarmarku Żubra promowało się również miasto Hajnówka. Do stoiska dołączył Park Wodny i Starostwo Powiatowe w Hajnówce. Park Wodny zapraszał do tężni solankowej słynącej ze swych walorów zdrowotnych oraz do skorzystania z pozostałych atrakcji znajdujących się w jego ofercie.

Tężnia pełni rolę inhalatorium. Jeden seans w tężni zapewnia taką dawkę jodu jak 3-dniowy pobyt nad morzem podczas burz – zachwala nową atrakcję Mirosław Chilimoniuk – dyrektor Parku Wodnego w Hajnówce. – Z tężni mogą korzystać całe rodziny. Zorganizowaliśmy kącik do zabaw, by 45 minut nie dłużyło się dzieciom.

Miasto Hajnówka oraz powiat hajnowski promowali walory naszego regionu poprzez rozpowszechnianie folderów oraz ulotek informacyjnych. Na wspólnym stoisku można było również zakupić publikacje książkowe oraz różnego rodzaju gadżety promocyjne miasta m.in. breloczki, długopisy, koszulki, torby ekologiczne.

18

Białowieski Park Narodowy oprócz oferty turystycznej prowadził edukację przyrodniczą. Wszyscy mogli wziąć udział w grach i konkursach przygotowanych przez pracowników BPN.

19

Komenda Policji Powiatowej również miała swoje stanowisko, na którym znakowane było mienie. Najmłodszym umożliwiono obejrzenie radiowozu.

Podczas takich masowych imprez ustawiany jest specjalistyczny ambulans, gdzie chętni oddają krew. Pamiętajmy, że to właśnie podczas wakacji zwiększa się zapotrzebowanie na ten cenny płyn.

W alejkach słychać było muzykę zespołów folklorystycznych z Białorusi (Prażany, Swisłocz) oraz z Polski („Echo Puszczy”, „Cegiełki”, „Narewczanki” i „Czyżowanie”).

21

22

23

24

25

26

KONCERTY

Po godzinie 18 rozpoczęły się koncerty na scenie amfiteatru. Jako pierwsze wystąpiły  zespoły „ART Pronar” i „Trojka”. A na deser – zespół VOX.

28

29

30

31

32

34

33

Członkowie zespołu VOX byli zachwyceni Jarmarkiem i klimatem jaki panuje w Hajnówce.

– Jesteśmy smakosze i eksperci w dziedzinie kulinarnej – mówią panowie. – Chcieliśmy kupić kiełbasę na jarmarku, ale pani wszystko wysprzedała i zwinęła interes – śmieje się Witold Paszt – założyciel zespołu.

Ja oglądałem również ikony po 300 zł – dodaje pan Dariusz Tokarzewski. Niestety cena (wysoka jak dla Hajnowian, a niska dla Warszawiaków) zmyliła artystę – Myślałem, że to są podrabiane ikony, i że  są one bardzo ładnie podrabiane…

Wiem, że Hajnówka słynie z przepięknych koncertów muzyki cerkiewnej. Miałem się tu wybrać, ale nigdy mi się to nie udało w związku z pracą, którą wykonuję.

Artyści pytali, dlaczego są tutaj po raz pierwszy.

Kiedy wjeżdżaliśmy do Hajnówki zwróciliśmy uwagę na piękne krajobrazy, na dziewicze strony – mówi Jerzy Słota.

To jest przepiękny festyn. Zauważyłem, że  tutaj chodzi dużo pięknych dziewcząt.

O Hajnówce dużo się mówi w Polsce. Jest tutaj bardzo dużo zdolnych  i umuzykalnionych ludzi. Między innymi nasz kolega, z którym współpracowaliśmy Przemek Pasieczny – znakomity muzyk i aranżer.

Koncert zespołu emanował wyjątkową energią. – To ludzie nam dają tą energię – mówi Witold Paszt. – My już w  zasadzie jesteśmy estradowymi psychologami, bowiem wychodząca scenę obserwujemy ludzi i w zasadzie wiem jaki ten koncert będzie miał obraz i jaka będzie atmosfera. W nas wpojono ogromny szacunek do publiczności. Bardzo szanujemy ludzi, którzy przychodzą i jak widzimy, że nie wychodzą z koncertu, to jest dobrze.

Na koncercie bawili się i mali i duzi. – W tym jest nasza siła, że gramy muzykę uniwersalną. Nie mamy tekstów agresywnych.

Na zakończenie koncertu artyści życzyli Hajnowianom, by byli wciąż uśmiechnięci i życzliwi dla siebie. – Bawcie się i szanujcie nawzajem. Zespół VOX podziękowali za wspólnie spędzony czas i wyrazili chęć ponownego przyjazdu.

35

36

37

38

39

40

41

Kolejne edycje Jarmarku Żubra pokazują jego dobry odbiór wśród mieszkańców Hajnówki, osób przyjezdnych i wszystkich chcących wystawiać i sprzedawać swoje wyroby – mówi Magdalena Chirko – pomysłodawczyni imprezy. – Liczę na dalszy rozwój tej imprezy.

Jarmark Żubra cieszy się wielkim zainteresowaniem nie tylko wśród mieszkańców Hajnówki. Do naszego miasta podczas Dni Hajnówki przyjeżdżają turyści finaliści konkursu Piosenki Przebojem na Antenę oraz zaproszone gwiazdy muzyczne. Wszyscy podkreślają wyjątkowy klimat tej imprezy.

Emilia Rynkowska

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

MONSANTO zabija wszystko co żywe   no comments

Posted at 4:20 pm in Bioróżnorodność

Produkcja żywności to potężny biznes dający ogromne zyski. Najważniejszym jej elementem jest ziarno, bez którego nie byłoby roślin, którymi żywią się zwierzęta hodowlane. To właśnie produkcja genetycznie modyfikowanych nasion przynosi miliardowe zyski kilku firmom, które budowały potęgę w branży chemicznej. Dziś zarabiają na biotechnologii. Liderem w tej branży jest amerykański koncern Monsanto, do którego należy około 90 proc. upraw GMO na całym świecie. W przeszłości firma produkowała środki chemiczne używane między innymi podczas wojny w Wietnamie, sztuczny hormon dla krów wycofany z wielu krajów.

Niektóre badania dowiodły, że te środki są szkodliwe dla zdrowia. Dziś Monsanto jest liderem w produkcji środka ochrony roślin – Roundup.

-Roundup jest tzw. preparatem totalny. Niszczy wszelką zieloną roślinność. Bez Roundupu rolnik dzisiaj nie potrafi dać sobie rady z perzem, podstawowym chwastem – mówi Adam Koryzna, rolnik, prezes stowarzyszenia „Koalicja Na Rzecz Nowoczesnego Rolnictwa”.

Adam Koryzna jest współwłaścicielem jednej z największych firm na opolszczyźnie, handlującej nasionami i środkami ochrony roślin. Zarządza ogromnym, rodzinnym gospodarstwem rolnym.

- GMO jest szansą dla rolników, którzy chcą sprostać wymaganiom współczesnego rolnictwa. Konsumenci chcą mieć tanią i zdrową żywność, a jednocześnie, żeby środowiska nie obciążać chemią. I świat wymyśli modyfikację genetyczną, coś, co zastępuje chemię – tłumaczy Adam Koryzna.

Obraz rolnictwa bez chemii roztaczają zwolennicy biotechnologii w rolnictwie. Producenci nasion kuszą rolników uprawami bez chwastów, ogromnymi zbiorami i dobrobytem. Te same firmy produkują też środki chemiczne do ochrony roślin. Być może dlatego dyskretnie pomijają fakt, że najwięcej upraw genetycznie modyfikowanych to rośliny odporne na silny środek chemiczny Roundup.

W Caen, w północnej Francji, mieści się uniwersytet, gdzie badano wpływ tego najbardziej powszechnego hericydu na zdrowie.

- Podczas badań stwierdziliśmy, że Roundup należy do głównych substancji skażających wodę i żywność. Badamy minimalne dawki Roundupu. Dokładnie takie, jak w produktach spożywczych, zawierających GMO. W badaniach okazało się, że Roundup, w bardzo małym stężeniu – takim jak występuje w GMO – a nawet 800 razy mniejszym, zabija komórki człowieka w krótkim czasie: 2-3 dni. W jeszcze mniejszym stężeniu Roundup zaburzał system hormonalny, blokując wydzielanie hormonów płciowych w komórkach, jak też samo działanie tych hormonów w komórkach. To bardzo ważne, bo hormony te mają kluczowe znaczenie dla płodu ludzkiego. Bez nich nie jest możliwe ukształtowanie się narządów płciowych noworodka. Roundup zaburza przebieg ciąży i powoduje poronienia – mówi Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny, Uniwersytet w Caen.

- Roundup stosuję do desykacji (osuszania) rzepaku, pszenicy. Rocznie zużywam go ok. 500 litrów – mówi Dariusz Matuszek, polski rolnik.

O popularności tego środka chemicznego decyduje jego skuteczność a także cenna dla kupujących informacja o szybkim rozkładzie w środowisku naturalnym. To środek łatwo dostępny. Właściciele ogródków działkowych mogą go kupić niemal w każdym sklepie ogrodniczym.

- Roundup nie jest biodegradowalny i może pozostawać nawet rok w glebie i w wodzie. W USA od lat nie można określać Roundupu jako biodegradowalnego, ponieważ Monsanto przegrało w tej kwestii sprawę sądową. Następnie Monsanto przegrało sprawę przed sądem francuskim, który stwierdził, że Roundup jest toksyczny – mówi  Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny, Uniwersytet w Caen.

Dlaczego Departament Hodowli Roślin i Środków Ochrony pozwala, by firma wmawiała ludziom, że ten herbicyd jest bezpieczny dla środowiska? Przez trzy miesiące od rozmowy na ten temat z dziennikarzami UWAGI!, urzędnicy nic nie zrobili w tej sprawie. Klienci wciąż wierzyli, że kupują preparat do zwalczania chwastów bezpieczny dla środowiska. Dlaczego zbagatelizowano tak poważną sprawę?

- Produkt ten może być wprowadzany do obrotu, ale bez informacji, że ulega biodegradacji – przyznała Małgorzata Surawska, Departament Hodowli i Ochrony Roślin Ministerstwo Rolnictwa.

Po interwencji reporterów inspekcja ochrony roślin ukarała firmę jedynie 300 zł mandatem i zmusiła do zmiany etykiety. We Francji, za wprowadzanie klientów w błąd, sąd ukarał dystrybutora Roundupu 15 tysiącami euro kary.

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

GMO zagrożenie dla pszczół   no comments

Posted at 4:20 pm in Bioróżnorodność

Komu i czemu służy GMO ?

GMO – czyli genetycznie modyfikowany organizm, inaczej transgeniczny oznacza sztuczne wstawienie obcego genu do materiału genetycznego danego organizmu. Geny przenosi się przekraczając granice międzygatunkowe, np. wstawiając geny zwierząt do rośliny i vice versa.

Naukowcy wykorzystują techniki biologii molekularnej m.in. takie, jak wprowadzenie wektorowego wirusa lub wstrzelenie genu za pomocą działa genowego pomiędzy geny docelowego organizmu do zmiany jego genomu.


Czy genetycznie modyfikowana żywność powinna być wprowadzana do łańcucha pokarmowego?

Międzynarodowa Koalicja do Ochrony Polskiej Wsi – (ICPPC) i doradca brytyjskiego rządu Julian Rose oświadczyli, że żadne z propagandowych haseł międzynarodowego koncernu rolniczego Monsanto, jak ograniczenie głodu na Ziemi czy nieszkodliwość produktów transgenicznych itd. nie ma nic wspólnego z prawdą. Jest to przykrywka forsownej ekspansji GMO w celu przechwycenia światowej produkcji żywności nie bacząc na bankructwo drobnych rolników produkujących naturalną żywność.

To prawda, że potrzeba dwóch albo i trzech pokoleń, by naocznie odczuć i zobaczyć skutki eksperymentów inżynierii genetycznej, ale wyniki badań naukowców już obecnie wykazały szkodliwość zdrowotną „cudownej „ żywności gnomo.

Dr A. Pusztai w głośnej pracy – „Geneticilly Mod i fied Foods: Potential Human Health Efects” wyraża opinię na temat karmienia szczurów i ich potomstwa:

„Jest niemal nie do wyobrażenia, żeby tak znaczne uszkodzenia nerek, wątroby etc. lub zmiany w parametrach krwi ( limfocyty, glukoza), jakie wystąpiły u szczurów karmionych kukurydzą GMO były objawami przypadków, wynikłymi z samej biologicznej zmienności”.

Podobnie niepokojące są wyniki badań przeprowadzone przez dr Jermakową z Rosyjskiej Akademii Nauk. Oto one: aż 55,6% potomstwa matek szczurów karmionych soją GMO zginęło w ciągu trzech tygodni!

Już sama możliwość takich skutków dla ludzi i zwierząt wyklucza dopuszczenie na nasz rynek tak niebezpiecznej innowacji.

Trucizny Gnomo BST – prosilac – zmodyfikowany hormon wzrostu zwiększający u krów produkcję mleka a u pijących to mleczko ludzi powoduje ryzyko zachorowania na raka piersi, okrężnicy i prostaty. W krajach UE stosowanie BST jest zakazane!

Kukurydza BT – najbardziej znany przykład inżynierii genetycznej. Bacillus thuringiensis to naturalna bakteria wytwarzająca proteiny dla larw insektów. Wprowadzając gen kontrolujący wytwarzanie tych protein w nasionach kukurydzy naukowcom udało się stworzyć całą gamę jej odmian, która wytwarza własne pestycydy przeciwko insektom. Do „towarzystwa” stworzono odmianę soi, rzepaku i bawełny BT. Nie przeprowadzono żadnych badań w kwestii skutków tego eksperymentu.


Pomidory Flavr Savr wprowadzono na rynek już w 1994 r. mimo, iż szczury pozdychały po ich zjedzeniu. Zagrożenie żywności GMO prócz przebadanych gnomowytworów może wyniknąć w przyszłości z pojawienia się toksyn w tej żywności to raz a także nowej kombinacji białek i straty odżywczej roślin.


Neurotoksyczny akrylamid – to twór poddanych obróbce ziemniaków odpornych na herbicyd (round up).

Soja GMO ma 12% – 14% mniej fitoestrogenów, niż naturalna. Fitoestrogeny chronią przed zawałem serca, osteoporozą, rakiem piersi.

Sztuczne zmutowane pożywienie może aktywować uśpione wirusy, a to krok do epidemii.

Wypowiedzi dr A. Pusztaia na temat odkryć dotyczących niebezpieczeństwa skutków ubocznych wywołane przez gen modyfikujący żywność sprawiły, że został zwolniony z Instytutu Rowetta po 36 latach pracy, a wszystkie jego notatki instytut zawłaszczył.

Szczególne zagrożenie dla pszczół miodnych

Jak wiadomo pszczoły są bezcenne w zapylaniu 1/ 4 miliona roślin. Gdyby pszczoły zniknęły z powierzchni Ziemi, a eksperymenty Gnomo stworzyły takie obawy, wraz z nimi zginąć mogą jabłonie, grusze, jagody, ogórki i wiele ziół byłoby unikatowe. Ucierpiałyby ptaki, małe ssaki – żywiące się jagodami nasion i drapieżniki zjadające ssaki. Niepokój pszczelarzy bierze się stąd, że pszczoły zjadają trujące proteiny z roślin GMO.

W tym kontekście godne uwagi są badania dr R. Ramireza – Ramirero i jego wspólpraacowników. Wyniki badań są zdumiewające:

Proteiny (Cry 1AB) nie wywołują śmierci pszczół, ale wpływają na zachowania żywieniowe owadów. Pszczoły dłużej zbierają i przyswajają skażony syrop i zbierają mniej pyłku, co nie wystarcza na utrzymanie ula i to przyczynia się do upadku roju. Pszczoły miodne giną tylko w miejscach, gdzie są rośliny Gnomo i to nawet na niewielkich obszarach.

Badania prof. Joe Cumminsa potwierdziły, że imidacloprid – szkodliwy pestycyd – środek ochrony roślin zawleczony do ula powodował u pszczół opóżnony powrót do pasieki – do 24 godzin, inne pestycydy zaburzały rozróżnianie zapachów. ( „Reqiem for Honeybee”)

Pyłki roślin odżywiają pszczoły białkami i tłuszczami, natomiast rośliny „gnomiaste” są wysterylizowane z tych potrzebnych wartości odżywczych i pszczółki raczone takimi pyłkami powodują patologie w ich rozwoju, niedożywienie i zamieranie.

Zagrożenia ekologiczne brr…

Wykazano,że pyłki z transgenicznych roślin np. rzepaku przenoszą się z wiatrem na odległość 26 km, zapylając rzepak naturalnych odmian. W ten sposób szkodliwy transgen uwalnia się w niekontrolowany sposób do środowiska, powstają chwasty odporne na herbicydy – co już nastąpiło w Argentynie i Kanadzie a za tym idzie większa chemizacja i wzrost kosztów upraw.

I tak dla przykładu w USA po 10 latach stosowania GMO – zanieczyszczenie upraw naturalnych doszło do 80%, mimo, że obiecywano, iż nie będzie większe, niż 1%.

Grozi to wyjałowieniem gleby – to raz, niższymi plonami, chorobami drugi raz.

GMO – to twór pazernej terrorystycznej korporacji MONSANTO!

Mechanizm funkcjonowania tego ekonomicznego terrorysty- firmy, którą dewizą jest całkowite nieliczenie się ze skutkami zdrowotnymi trującego żarcia i któraż była już sądzona za wprowadzenie trucizny stosowanej w przemyśle elektronicznym (polichromowane bifenyle – PCB) i przez kilkadziesiąt lat (1935r. – 1977r.) czerpała potężne zyski. Toksyczne odpady składowano pod gołym niebem, nie informując swoich pracowników o rakotwórczym działaniu toksyn, mimo, że już w 1937 roku Monsanto miała naukowe dowody o szkodliwości PCB…

Monsanto działa od 1901r. i wypracowała sobie lobbing przez karuzelę stanowisk między instytutcjami rządowymi i firmą i mając bezgraniczne poparcie rządu USA… kończyć zadania nie trzeba…

Proces legislacyjny oparto o tzw. „Teorię zasadniczej równoważności” odmian żywności produkowanej tradycyjnie i transgenicznej.

To dziwaczne sformułowanie opiera się na teoretycznym założeniu, że w większości przypadków białka, tłuszcze, węglowodany z transgenów są równoważne żywności naturalnej.

Ta dość karkołomna kalkulacja logiczna pozwala firmom biotechnologicznym rezygnować „legalnie” z testów toksykologicznych wymaganych przez Ustawę żywności, lekach i kosmetykach a także ze znakowania wyrobów z GMO. Mało kto wie, bo wiadomo, że media mają czapę na publikowanie prawdziwych informacji, iż Amerykańska Agencja do Spraw Żywności i Leków – FDA dopuszcza do handlu wypierdki GMO bez wykonania własnych badań bezpieczeństwa, a jedynie na podstawie dokumentacji dostarczonej przez firmę biotechnologiczną. Skutkiem tego szkaradnego oszustwa niezorientowany konsument w Europie, żyje wprzeświadczeniu, że skoro certyfikat wydała słynna FDA – żarcie GMO jest ok.

Arpad Pusztai – biochemik o międzynarodowej sławie tylko raz dopuszczony został do wywiadu w TV, w którym powiedział:

„Jako naukowiec działający na polu technologii muszę stwierdzić, że stawianie naszych obywateli w roli królików doświadczalnych nie jest w porządku”.

Po tej delikatnej i tak wypowiedzi prof. Pusztai został wylany z Instytutu Rowetta w Szkocji a wyniki badań prawdopodobnie zdyskredytowano.

Marie Monique Robin – francuska dziennikarka – autorka książki – „Świat wg Monsanto” w swoim dziennikarskim śledztwie dotarła do informacji, że wydarzenia miały miejsce pod wpływem rządu brytyjskiego a cała sprawa miała prawdopodobnie charakter międzynarodowy.

Jak są wyniszczani rolnicy?

Rolnicy zmanipulowani, że nasiona GMO i naturalne są ” równoważne” zakupują je, ale tylko na jeden rok. W następnym roku są zmuszeni do kupienia nowego ziarna, bo nie wolno zostawić części zbioru, bo jest „obwarowanie”, że to ziarno jest opatentowane. Gdy zaś zdarzy się, że transgeniczna roślina wyrośnie na polu przypadkiem z ziaren przywianych wiatrem – kontrolerzy Monsanto wkraczają do akcji i domagają się w sądzie niebagatelnych odszkodowań. W latach 1998- 2004 firma prowadziła średnio 500 spraw rocznie przeciw rolnikom i w samym tylko 2005 r. koncern zarobił ponad 15 milionów USD tytułem odszkodowań od rolników.

Manipulacja w mediach

Sejm opracowuje projekt ustawy: „Prawo o organizmach genetycznie zmodyfikowanych”. Na konferencji prasowej pt. GMO – ustawowa mistyfikacja, na której 4 naukowców, którzy dobitnie przedstawili zagrożenia upraw GMO. Zakaz upraw jest więc sprawą woli politycznej rządu.
Podczas wysłuchania publicznego jeszcze więcej naukowców oraz Komitet Ochrony Przyrody PAN domagającej się wprowadzenia 15-letniego moratorium na uprawy Gmo w Polsce – wyrażali się krytycznie o projekcie Ustawy. PAP podała przekłamaną informację pt. „Ekolodzy przeciw zmianom w ustawie oGMO”, używając gęsto słowa „ekolodzy” z sugestią, że ekolodzy to raczej aktywiści ideolodzy a nie eksperci w temacie.
Mimo interwencji dr Katarzyny Lisowskiej (biolog molekularny, pracownik naukowy Centrum Onkologii w Gliwicach) sprostowania jak to bywa w Papie nie było.

Lobby Pro – GMO

Jest także i w Polsce. Media często cytują „króla kukurydzy” – Tadeusza Szymańczaka, którego określa się jako Polaka kupionego przez Monsanto. Jesteśmy dobrym kąskiem dla transgenicznych upraw z ponad 40 milionowym rynkiem konsumenckim i trzeba tylko przekonać decydentów o zaletach tej żywności. Na lobbing idzie ciężka kasa – 9 mld USD w 2009 r. W Polsce misjęGMO prowadzi Robert Gabarkiewicz – wysoki urzędnik Monsanto.

Aktywnie promuje GMO prof. Tomasz Twardowski z Poznania prezes Polskiej Federacji Biotechmologii – znany z licznych wypowiedzi w mediach, który działa rzekomo jako niezależny podmiot fan gmowy. Również Niezależna Agencja Prasowa pod tą niewinną nazwą sieje propagandę GMO jako właściciel domeny internetowej gbepolska.pl Członkami GBE są największe firmy z branży biotechnologicznej. Wydaje się,że ta siatka agentów odpowiada i za „dobrą” prasę dla swojego przestępczego działania. Dotychczas udało się zdecydowanym w postawie naukowcom zablokować bezterminowo preparat Prosilac – używany do zwiększenia mleczności krów powodujący zapalenie wymion. Dzięki protestowi społecznemu w USA i Kanadzie koncern wycofał się z prac nad transgenicznym zbożem (pszenica, jęczmień). Zakazy upraw GMO wprowadziły rządy Francji, Niemiec, Włoch, Luxemburgu, Węgier, Grecji, Austrii, Bułgarii a także Szwajcarii.

W lipcu b.r. zakończyła pracę komisja nad projektem Ustawy – Prawo o organizmach genetycznie zmodyfikowanych i stanęło na tym, że:

Wprowadzono zakaz obrotu materiałem siewnym genetycznie zmodyfikowanym i zakaz uprawy roślin GMO. Zaostrzono kary za łamanie prawa w tym zakresie – do 12 lat więzienia i 250 tys. zł. Spośród członków podkomisji zmiany poparli posłowie z PiS, PSL, SDPL a przeciwko głosowali posłowie z PO.

Rzesze naukowców, ludzi dobrej woli, wegetarian, ekologów jednoznacznie sądzą, że jeśli chodzi o rozwiązanie problemu niedoborów żywności na świecie – wystarczy zapobiec jej marnotrawstwu i dzielić między wszystkie kraje. Szybko okazałoby się, że Ziemia jest zdolna zaspokoić potrzeby ludzkości w tym zakresie.

„PRZODOWNICY” W PRODUKCJI UPRAW TRUCICIELSKICH ROŚLIN GMO: USA: 62,5 mln ha; Argentyna: 21 mln ha; Brazylia: 15,8 ha; Kanada, Indie: 7,6 mln ha wg danych z Raportu Global Acreage 2008. Jak podaje Raport 70% światowej produkcji soi – to soja genetycznie modyfikowana.

Czarna lista trucizn GMO!

Konsumencie UWAŻAJ! Od Ciebie zależy czy poniżej wymienione produkty będą w naszych sklepach. Od Ciebie zależy czy kupisz ten produkt czy też go zignorujesz.

Produkty GMO:

Czekolada Forest & Fruit Producent: Tiger Consumer Brands Limited, William 3010 Nicole Drive, Bryanstron, Sandton 2191

E 322 – nazwa chemiczna: Lecytyny, która jest wykorzystywana jako emulgator, przeciwutleniacz, nośnik. Substancja dodatkowa ogólnie dozwolona do użycia na zasadzie quantum satis. Można ją znaleźć głównie w produktach tj. wyroby kakaowe i czekoladowe, mleko w proszku i mleko zagęszczone, chleb wyprodukowany wyłącznie z następujących składników: mąka pszenna, woda, drożdże lub zakwas, sól spożywcza, świeże makarony. Jest również limitowanym dodatkiem do następujących produktów spożywczych: niezemulgowane oleje i tłuszcze pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego (z wyjątkiem oliwy z oliwek, w tym oliwy Virgin) – 30 g/l, niezemulgowane oleje i tłuszcze pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego (z wyjątkiem oliwy z oliwek, w tym oliwy Virgin) szczególnie przeznaczone do gotowania lub smażenia, lub przygotowania zasmażek – 30 g/l, maksymalna dawka stosowana w procesie produkcji preparatów przeznaczonych do początkowego żywienia niemowląt o dobrym stanie zdrowia – 1 g/l, herbatniki i sucharki oraz żywność oparta na zbożach dla niemowląt i małych  dzieci o dobrym stanie zdrowia – 10 g/kg

Read the rest of this entry »

Written by admin on Listopad 1st, 2010

Truciciel Monsanto   no comments

Posted at 10:40 am in Nowinki pszczelarskie

Jeszcze kilka lat temu Polska uchodziła w Unii Europejskiej jako kraj o stosunkowo wysokim procencie ekologicznych upraw rolnych, ogrodniczych i sadowniczych – całkowicie wolnych od nawozów sztucznych. Toteż nasze produkty spożywcze na Zachodzie Europy szły dosłownie jak woda. Rolnicy i sadownicy, zajmujący się od lat tym kierunkiem produkcji, mieli niezły i całkiem zyskowny zbyt swoich produktów. Sprawa ekologicznych upraw ucichła i niemal zamarła, z chwilą podjęcia przed dwoma laty przez nasz rząd uchwały popierającej organizmy genetycznie zmodyfikowane (GMO), o których są sprzeczne opinie naukowców na temat zagrożenia dla zdrowia.

Najpierw kwestie związane z GMO, pojawiły się na forum Komisji Europejskiej, która przyjęła pozytywne stanowisko dla rozwoju technologii GMO w rolnictwie. Potem temat poszedł do krajów i rządów unijnych. Poprzez media trafił pod rozważania dyskusyjne w społeczeństwach krajów Unii. Zaczęła się szeroko zakrojona kampania naukowców, z których jedni stanęli po stronie GMO a drudzy przeciw. Wszystko zależy od tego, kogo i jak przekupiły i za jakie pieniądze, koncerny produkujące żywność opartą na produktach modyfikowanych genetycznie.

Truciciel Monsanto

Wśród wielu rynkowych graczy GMO, bodaj najgłośniejszym i najsilniejszym na świecie, jest amerykański koncern Monsanto. Istniejący od początku XX wieku, najpierw przez kilkadziesiąt lat czerpał zyski z branży chemicznej. W 1935 r. zdobył monopol na produkcję nowej substancji o nazwie skrótowej PCB, która znalazła szerokie zastosowanie w przemyśle elektrochemicznym. W 1977 r. musiał przerwać produkcję chemikaliów ze względu na oficjalny zakaz; z powodu ich silnej toksyczności i działań rakotwórczych. Z niedawno ujawnionych tajnych dokumentów wewnętrznych wiadomo, że firma miała już w 1937 r. naukowe dowody szkodliwości swoich chemikaliów.

Mimo tej wiedzy przez kolejne 40 lat nie informowała o tym swoich pracowników, ani ludności zamieszkałej w pobliżu fabryk i użytkowników chemikaliów; nadal beztrosko odprowadzała toksyczne odpady do cieków wodnych i składowała je pod gołym niebem. W 2002 roku sąd uznał, że firma Monsanto i Solutia – są winne „zatrucia obszaru Anniston (Alabama w USA) oraz krwi jego mieszkańców” (niektórzy mieszkańcy mają dziś we krwi 50-krotnie przekroczony dopuszczalny poziom trucizn typu PCB. Korporację uznano też winną „zaniedbania, zaniechania, oszustwa, działania na szkodę ludzi i mienia publicznego”.

Obecnie firma Monsanto, mimo wielu dowodów nieuczciwości i szkodliwości działania oraz utraty wiarygodności, nadal funkcjonuje w świecie biznesu. Teraz prowadzi ponoć wielką misję pod hasłami: „Pomagamy rolnikom zwiększać plony (…), produkować zdrowszą żywność (…) i zmniejszać wpływ rolnictwa na środowisko”. Szczególne miejsce ma na rynku USA. Prowadzi kampanię legalizacji upraw i żywności GMO w Ameryce. Wykorzystuje w tym celu wieloletni lobbing, oddziałuje na karuzelę stanowisk pomiędzy instytucjami rządowymi i Monsanto, szuka form bezwarunkowego poparcia rządu USA „dla biotechnologii, jako potencjalnie niezwykle dochodowej i konkurencyjnej gałęzi amerykańskiego przemysłu”.

W Google wyczytać można, iż jej lobbyści zadbali, aby procedury formalno-prawne nie były zbyt skomplikowane. Proces legislacyjny oparto o tzw. teorię „zasadniczej równoważności” odmian tradycyjnych i transgenicznych. Ta informacja opiera się na teoretycznym założeniu, że „w większości przypadków składniki żywności wytworzonej z roślin modyfikowanych genetycznie – białka, tłuszcze, węglowodany – będą takie same lub zasadniczo równoważne tym, które można napotkać w innego rodzaju pokarmie”. Według naukowców niezależnych – to informacja myląca i bardzo szkodliwa.

Ale przede wszystkim jako „karkołomna konstrukcja logiczna jest brzemienna w skutki – pozwala ona firmom biotechnologicznym zrezygnować ze standardowych testów toksykologicznych wymaganych przez Ustawę o żywności, lekach i kosmetykach, a także ze znakowania wyrobów zawierających GMO”. W tej sytuacji Amerykańska Agencja do Spraw Żywności i Leków (FDA) dopuszcza do obrotu GMO bez wykonania własnych badań bezpieczeństwa, a jedynie na podstawie dokumentacji dostarczonej przez firmę biotechnologiczną. To ciekawostka, o której mało, kto wie. Niezorientowany konsument w Europie, w tym w Polsce – żyje w przeświadczeniu pełnego bezpieczeństwa GMO, „bo przecież certyfikat wydała słynna amerykańska FDA”…

Trochę teorii

Co to jest GMO? To organizmy zmodyfikowane genetycznie, których geny zostały celowo zmienione przez człowieka. Powstały nowy organizm (uwzględniamy w tym rozważaniu rośliny) zawiera materiał genetyczny zmieniony w sposób nie zachodzący w warunkach naturalnych wskutek krzyżowania lub naturalnej rekombinacji. Według Wikipedii – modyfikacje, jakim podlegają organizmy można podzielić na trzy grupy: zmieniona zostaje aktywność genów naturalnie występujących w danym organizmie; do organizmu wprowadzone zostają dodatkowe kopie jego własnych genów; wprowadzany gen pochodzi z organizmu innego gatunku (organizmy transgeniczne).

Z naukowego punktu widzenia, modyfikacje genetyczne budzące najwięcej kontrowersji to przeważnie wprowadzenie genów pochodzących z innych gatunków, które nadają modyfikowanemu organizmowi pożądaną cechę, niewystępującą u niego naturalnie. W jakim celu i gdzie głównie mają zastosowanie zmodyfikowane mikroorganizmy: w produkcji pewnych substancji chemicznych, takich jak, np. insulina oraz jako dodatki lub wzmocnienia cech zwiększających opłacalność produkcji.

Trzeba też podkreślić, że organizmy transgeniczne mają szerokie zastosowania w badaniach współczesnej biologii i medycyny molekularnej, m.in. w badaniach nad rakiem, chorobami dziedzicznymi, chorobami zakaźnymi oraz w badaniach nad mechanizmami rozwoju (tzw. modele transgeniczne). Dość szerokim i powszechnym przykładem organizmów transgenicznych w medycynie jest, np. mysi model białaczki, co powinno za jakiś czas dać możliwość leczenia tej choroby u ludzi. Głośne i znane są modyfikacje genetyczne w rolnictwie, i one budzą w świecie wiele kontrowersji.

Dlaczego? Gdyż modyfikacje roślin uprawnych polegają przede wszystkim na wprowadzeniu lub usunięciu z nich określonych naturalnych genów. Jakie cele przyświecają modyfikacjom rośli i zbóż uprawnych? Otóż chodzi m.in. o: zwiększenie odporności na herbicydy i szkodniki; zwiększenie odporności na infekcje wirusowe, bakteryjne i grzybowe; przedłużenie trwałości owoców; poprawę składu kwasów tłuszczowych oraz aminokwasów białek; zmianę zawartości węglowodanów, karotenoidów i witamin; usunięcie składników antyżywieniowych -toksyn, związków utrudniających przyswajanie składników oraz takich, które podczas obróbki kulinarnej ulegają reakcjom chemicznym i wytwarzają toksyny, itp.

Jakie rośliny są na świecie najczęściej modyfikowane? Głownie: kukurydza, pomidory, soja zwyczajna, ziemniaki, bawełna, melony, tytoń. Natomiast w Europie najczęściej modyfikuje się: kukurydzę, rzepak, buraki cukrowe, ziemniaki. Najwięcej produkują GMO: USA, Argentyna, Kanada, Brazylia, Chiny i RPA. Oto przykłady organizmów transgenicznych w rolnictwie: transgeniczne pomidory o przedłużonej trwałości; transgeniczne rośliny tytoniu, odporne na herbicydy; soja transgeniczna odporna na działanie glifosatu (według Wikipedii).

Opinie naukowców

Jak wspomniałem opinie środowiska naukowego są podzielone w sprawie GMO. Część polskich naukowców popiera produkcję transgenicznych roślin, bo według nich rośliny takie nie zagrażają środowisku ani naszemu zdrowia. A środki chemiczne, hormony wzrostu dla zwierząt, antybiotyki i rośliny genetycznie modyfikowane zawarte w żywności, stanowią składnik naszej codziennej diety. Tymczasem inni naukowcy głoszą, iż zdrowa żywność jest dziś coraz częściej mitem, bo w każdym biznesie liczy się ilość a nie jakość. Dlatego wciąż otwarte pozostaje pytanie: Jaki wpływ na zdrowie człowieka mają produkty z organizmów modyfikowanych genetycznie?

Z danych statystycznych wynika, że na świecie genetycznie modyfikowane rośliny uprawia się na około 140 milionach hektarów. Większość z nich przerabia się na pasze dla drobiu, trzody i bydła. Zwierzęta tak karmione dają ludziom produkty spożywcze, które codziennie trafiają na nasze stoły. Ale znaczną część roślin przerabia się na dodatki spożywcze, m.in. do wędlin, słodyczy i nabiału. Czy to jest bezpieczne? Na to pytanie, niestety nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Badania trwają.

Rzetelne i drobiazgowe badania GMO prowadzą naukowcy austriaccy na zlecenie swojego rządu. Dotąd wykazali oni, że myszy karmione modyfikowaną kukurydzą – w trzecim i czwartym pokoleniu, zaczynają mieć obniżony poziom płodności. Pracownik naukowy Instytutu Onkologii w Gliwicach przyznaje, że w 90 proc. przypadków to, co się sprawdza u myszy, potwierdza się też u człowieka.

W świetle prawa, żywność genetycznie zmodyfikowana lub taka, która ma dziewięć-dziesiątych procent dodatków GMO, powinna być odpowiednio oznakowana. Niestety, w praktyce ta zasada nie jest przestrzegana. Są przypadki, że wiele produktów dostępnych w sklepach – ma białko sojowe, lecytynę sojową i samą soję – rośliny najczęściej modyfikowane genetycznie, ale żaden z tych produktów nie ma czasem podstawowej informacji o modyfikacji genetycznej. Takie dowody znalazła grupa polskich redaktorów.

Pracownik laboratorium analiz GMO przyznaje: W produkcji żywności bardzo dużo się oszukuje! „Wykonujemy 1500 do 2000 analiz GMO rocznie. To jest nic. Reszta to deklaracja. Deklarację producent pisze sam. Co on tam wpisze, to jego sprawa”. A działacz ruchu ekologicznego potwierdza, że nie ma nad tym zagadnieniem wystarczającej realnej kontroli. „Sprawdzamy około 100 próbek żywności na rok” – informuje inspektor Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych.

Pozostaje otwarte – proste i oczywiste pytanie: Czy wiemy, co jemy? Zapewne nie. Niedawno media podały, że żywność płynąca do polskich sklepów ze strefy Unii to w około 3 procentach produkty szkodliwe dla zdrowia, głównie z tych powodów, o których piszę wyżej. Jeżeli nie mają informacji na opakowaniu o zawartości GMO to jak można wiedzieć, co jest w środku opakowań? Musimy, zatem kupować żywność na nosa. Innego wyjścia nie ma. A jak kupimy GMO to, co?…

Stanisław Cybruch

Read the rest of this entry »

Written by admin on Październik 30th, 2010

Monsanto raz jeszcze   no comments

Posted at 5:20 am in Nowinki pszczelarskie

Zachowanie zgodności z systemem ISF w zakresie terminologii odporności na choroby

Niniejszym pismem informujemy, że – zgodnie z aktualnymi zaleceniami opublikowanymi przez Międzynarodową Federację Nasienną (ISF) – Dział Nasion Warzyw spółki Monsanto ustalił jednolitą formułę skrótów dla opisów odporności na choroby i patogenów. Zmiana terminologii określającej odporność nie będzie miała wpływu na kryteria i poziom odporności.
Termin Resistance (R) [Odporność] zostaje zmieniony na High Resistance (HR) [Wysoka odporność]
Dział Nasion Warzyw spółki Monsanto będzie od tej pory stosował wyłącznie określenie „Wysoka odporność”. Definicja określenia „Odporność”, które było tradycyjnie stosowane w odniesieniu do roślin z upraw polowych w ramach poprzedniej struktury Monsanto, była taka sama, jak definicja terminu „Wysoka odporność”, zgodnie z wytycznymi ISF.
W ramach wytycznych ISF istnieją dwa standardowe skróty wykorzystywane do opisu reakcji roślin na szkodniki, patogeny lub stres abiotyczny: HR (Wysoka/Standardowa odporność) i IR (Średnia odporność). Definicje obu skrótów – HR i IR znajdują się na stronie internetowej ISF pod adresem www.worldseed.org.
Wprowadzone zmiany zapewniają jednolitość komunikacji w ramach działalności związanej z nasionami, a nowe standardy wprowadzone przez Dział Nasion Warzyw spółki Monsanto spowodują ujednolicenie terminologii związanej z chorobami w całej branży. Wprowadzone nowe standardy dotyczą wszystkich odmian we wszystkich regionach i wchodzą w życie ze skutkiem natychmiastowym.
Zmiany wyłącznie w sposobie komunikacji, bez wpływu na jakość
Nasi klienci nie odczują żadnych zmian. Zmienia się jedynie terminologia. Nie będzie to miało wpływu na żadne inne aspekty oprócz komunikacji w zakresie cenników, druków reklamowych itp. Standardy jakości spółki Monsanto dla spółek De Ruiter Seeds i Seminis nadal pozostaną najwyższe w branży. Aktualnie przeprowadzamy wymianę najlepszych praktyk pomiędzy firmami, aby zapewnić opracowanie wiodących programów dających wyniki zgodne z komunikatami przekazywanymi dla rynku.
Spółka Monsanto nieustannie pracuje nad podwyższeniem własnych standardów, aby jak najlepiej służyć swoim klientom.Zamierzamy utrzymać najwyższe standardy w zakresie oferty produktów spółek Seminis i De Ruiter Seeds.

Read the rest of this entry »

Written by admin on Październik 29th, 2010

Znicze   no comments

Posted at 5:20 am in Nowinki pszczelarskie

Porównujemy ceny zniczy. Sprawdź, gdzie najtaniej

Helena Wysocka (zuk), suwalki@wspolczesna.pl

Najlepsze są drobne chryzantemy i znicze z olejowym wkładem.

– Kupuję sztuczne kwiaty, ponieważ są znacznie trwalsze – mówi Bożena Dorał, która opiekuje się grobami bliskimi. – Wybieram kompozycje w ciemniejszych kolorach, by mniej się brudziły.– Kupuję sztuczne kwiaty, ponieważ są znacznie trwalsze – mówi Bożena Dorał, która opiekuje się grobami bliskimi. – Wybieram kompozycje w ciemniejszych kolorach, by mniej się brudziły.

Ceny zniczy:

Znicze – czas palenia: 24 godz. 48 godz. 7 dni

Bazar 1,30 zł 2,40-3,50 zł 16 zł
Sklep przy ul. Bakałarzewskiej 2 zł 5-6 zł 14-18 zł
Biedronka 2,69 zł 2,99-3,99 zł 14,99 zł
Na cmentarnym parkanie: 1,60 zł 3,50 zł 25 zł

Kupując znicze sprawdź, jak długo się palą. Wybierając chryzantemy zapytaj, czy są odporne na mróz. Fachowcy twierdzą, że niskietemperatury lepiej znoszą te, które mają drobne kwiatki.

– Trzeba też pamiętać, by miały zawsze wilgotną ziemię w doniczce – radzi Teresa Sochaczewska z kwiaciarni przy ulicy Noniewicza w Suwałkach.

Ważny czas palenia
Za kilka dni Święto Zmarłych. Pora więc na porządkowanie grobów. Czynność tę możemy zlecić firmie sprzątającej. W Suwałkach, jednorazowa usługa kosztuje 15 złotych. Natomiast utrzymanie porządku na cmentarzu przez miesiąc, to wydatek rzędu 50 złotych.

Na miejskim bazarze i w sklepach pełno jest zniczy, oraz kwiatów. Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie jest najtaniej. Z naszych ustaleń wynika, że po małe znicze warto wybrać się na bazar przy ulicy Sejneńskiej. Natomiast duże korzystniej jest kupić w markecie, np. w Biedronce.

– Trzeba zwracać uwagę na czas palenia się – zauważa Marian Koprowski, jeden ze sprzedawców. – Najlepiej kupować takie, które mają wkłady olejowe. Nie kopcą i palą się siedem, a nawet osiem dni. Czas zależy od temperatury, a także wielkości znicza. W większym wkład pali się dłużej, bo jest więcej powietrza.
W sprzedaży są także znicze elektryczne, które kosztują około 15 złotych, oraz zapachowe.

A może wrzosy?
Bukiet sztucznych kwiatów można kupić już za 5 złotych. Za kompozycję w doniczce natomiast trzeba zapłacić od 15 złotych do 140 zł. Wszystko zależy od wielkości i liczby kwiatów.

Chryzantemy także dostępne są w różnych cenach. Kilkukwiatowe kosztują od sześciu do 12 złotych. Za dużą donicę z kwiatami trzeba zapłacić od 18 złotych do 25 zł. Handlowcy zwracają uwagę na wrzosy. Kosztują one od 10 do 15 złotych i są bardzo wytrzymałe na niskie temperatury.

Kraków: w znicze lepiej zaopatrzyć się wcześniej

Polska Gazeta Krakowska M. Wrzos, I. Chylicka

Wczoraj 09:33:07 , Aktualizacja wczoraj 09:38:02

Planując wizytę na grobach bliskich, warto już teraz zakupić kwiaty i znicze. Ceny nie zmieniły się w porównaniu z rokiem ubiegłym, ale na pewno podskoczą tuż przed 1 listopada. Zwłaszcza na stoiskach przy cmentarzach będzie nie tylko drożej, ale również tłoczniej.

Największy wybór kwiatów i zniczy jest przy cmentarzach (© Jan Hubrich)

Za lampki hurtownie każą sobie płacić od złotówki do 22 zł. – Ceny się nie zmieniły, a niektóre produkty są wręcz niższe niż przed rokiem – zapewnia Janusz Michorczyk z hurtowni Jamix. Choć w maju wzrosła wartość parafiny, jednak nie miała ona wpływu na ceny świec w sklepach.
- Znicze nie kosztują w tym sezonie więcej – potwierdza Małgorzata Korzeniak, właścicielka sklepu przy cmentarzu Rakowickim

Specjaliści radzą, aby zamiast plastikowych, tanich lampionów wybierać szklane. – Młodzi ludzie wciąż pytają o najprostsze znicze, ale takich już ich nie produkują, bo są niepraktyczne i mniej wytrzymałe – mówi sprzedawca pan Marek.

Na przycmentarnych stoiskach najszybciej schodzą te w kształcie diamentów. – Dobrze sprzedają się też mniejsze znicze, klienci kupują ich więcej, żeby lepiej wyglądały – dodaje sprzedawca. Chętnie kupowane są lampiony z grubego tłuczonego szkła. Jeśli kwiaty, to najczęściej żywe. – Ceny takiej wiązanki kształtują się od 50 zł do nawet 150-200 zł – mówi Greta Dziubek z kwiaciarni Floristica. W kwiaciarni Rogatka najpopularniejsze są żywe kompozycje w odcieniu brudnego różu i żółci z bordowymi dodatkami. – Klienci oczekują czegoś oryginalnego, ale ma być też w tym element tradycji.

Proponujemy wiązanki z pomarańczowymi dodatkami i liśćmi dębu – mówi Anna Gajda, kwiaciarka. W tym sezonie popularne są klasyczne chryzantemy, najczęściej sprzedają się żółte i kremowe. Małe bukiety kupimy za 12 zł, większe to wydatek nawet do 50 zł.

Jeśli mamy więcej czasu warto wybrać się na zakupy do hipermarketów, gdzie na lampiony i kwiaty wydamy dużo mniej. Choć wybór nie jest tak szeroki, dwukrotnie mniej zapłacimy za chryzantemy. Symboliczny jest też koszt najprostszego w kształcie, małego znicza.

Współpraca Marion Friscia


Ile zapłacimy idąc na cmentarz?

Ceny na stoiskach przy cmentarzach i kawiarniach
Znicz zwykły, mały: 2 – 3 zł, duży: 8 – 15 zł
Znicz diament duży: 20 zł
Lampion z tłuczonego szkła: 18 – 20 zł
Chryzantemy, mała wiązanka: 12 zł, duża – 50 zł
Ceny w krakowskich hipermarketach
Znicz zwykły, mały,
w promocji: 1,47 zł
Lampion w kształcie wieży: 16 zł
Znicz palący się do 72 h: 8 zł
Sztuczne kwiaty: 0,3 zł – 8 zł
Chryzantemy: mała wiązanka – 6 zł, duża – 30 zł.

Read the rest of this entry »

Written by admin on Październik 29th, 2010

Random Pages Widget Created By Best Accounting Services
skanowanie Lublin Delonghi serwis ekspresów Lublin Saeco kopiowanie serwis ekspresów serwis SAECO Lublin w Lublinie skanowanie kolor lublin wydruki lublin wielki format skan serwis niszczarek lublin niszczarki lublin naprawa niszczarek lublin